czwartek, 17 grudnia 2015

Wilk we mnie...

Noc. Leżymy w łóżku. Toczy się rozmowa, przedmiot rozmowy nie ma znaczenia.
- Cicho już, no...!
- Adaś, dlaczego mówisz tak do mnie?
- Bo już nie chcę tego słuchać...
- Ale chciałabym Ci powiedzieć, jak ja się czuję!
...
...
...
- Adaś, choć się przytul. 
- Wytrzyj mi łezki...
- Płaczesz? Tak po cichu? Nic nie słyszałam..
- Nie lubię jak mówisz do mnie takim głosem...
- Adaś, przepraszam Cię. Mogłam Ci to wszystko powiedzieć inaczej, spokojnie i koło, tylko nie dałam rady.
- A dlaczego?
- Nie wiem. Czasami tak jest jak ktoś jest zmęczony, albo ma dużo spraw do zrobienia...
...
...
...
- A jak Ty się czujesz, jak ja mówię takim głosem?
- Niedobrze. Jakby jakiś wilk tu był...
- Wilk?...
- Tak, wilk z takim złym głosem... Nie chcę słyszeć tego wilka...
- To nie jest przyjazny głos?
- Nie. Boję się tego głosu...
- Hmm... masz rację. Może następnym razem uda mi się mówić przyjaźnie, co?
- Taaak... 

poniedziałek, 14 grudnia 2015

A jak będą pachniały?

Jest wieczór, leżymy w łóżku po wyjątkowo ciężkim porannym pożegnaniu przed przedszkolem.
- Mamuniu, chciałbym żebyś była ze mną cały czas!
- Jestem z Tobą cały czas. A wiesz jak?
- Nie...
- O tutaj, w Twoim serduszku. Jak jestem w pracy i moje ciało jest daleko od Ciebie, to wysyłam do Twojego serca moje myśli i one cały czas są z Tobą, wiesz? I te myśli sprawiają, że czasami o mnie myślisz i jak się wtedy czujesz?
- Miiiiiłoooo! Bardzo miło!
- No właśnie.
...
...
...
- Adasiu, a Ty chciałbyś porozmawiać ze mną o naszym pożegnaniu rano?Potrzebujesz tego, czy wolisz o tym nie mówić?
- Tak, chcę porozmawiać.
- Bo wiesz co? Ja bym Cię chciała zapytać jak Ty byś chciał, żebym się z Tobą żegnała? Jak by Ci było najłatwiej?
- Chciałbym milion pięćset nie do końca świata buziaków, a potem milion pięćset nie do końca świata przytulków.
- Ok, a potem?
- Potem jeszcze uściski i znów buziaki.
- No a potem?
- A czemu mnie ciągle o to pytasz?
- Bo chcę wiedzieć kiedy mogę już do pracy iść! Jak to wszystko zrobimy to już mogę?
- Nie! Bo jeszcze potem chcę przytulka i buziaka i uścisk!
- Ok, a potem mogę iść?
- Tak... Nie! Jeszcze chcę Ci pomachać!
- Ok, to jutro tak zrobimy. A potem moje myśli pojadą z Tobą w Twoim serduszku do przedszkola.
- Mamoooo...? A jak one będą pachniały?
- ...Co?...Moje myśli jak będą pachniały? A jak byś chciał żeby pachniały?
- Jak Twoje włoski!
- Dobrze. Jak zamkniesz oczy i pomyślisz o mnie, to przypomnisz sobie zapach moich włosków i wtedy moje myśli będą z Tobą. Zgoda?
- Tak....
- To chodźmy już spać. 

wtorek, 8 grudnia 2015

Zapytajmy dziecka...

- Adasiu, czy Ty musisz mnie przytulać i całować ciągle kiedy ubieramy się na spacer? Nic wtedy nie widzę, a poza tym robi mi się strasznie gorąco! Poprzytulamy się jak wrócimy, ok?
- Ale ja lubię się do Ciebie przytulać!
- No ok, rozumiem. Ja też to lubię. Ale potrzebuję abyśmy mogli sprawnie się ubrać, zanim tak się zgrzeję, że stracę humor. Masz jakiś pomysł?
- Tak!
- No jaki?
- Zróbmy z ubierania zabawę!
- Hmm... Taką np jak ślimak-ręka wychodzący z kombinezonowej muszli?
- Tak! Tak! O to mi chodziło!

niedziela, 29 listopada 2015

Czego chcemy dla naszych dzieci... cz. 3



Wszyscy chcemy aby nasze dzieci:

Czego chcemy dla naszych dzieci... cz.1

Czego chcemy dla naszych dzieci... cz. 2

3. Umiały bronić własnych granic

No i tutaj na tapecie to słynne „nie”. W wieku około dwóch lat zaczyna się ten etap. Do czego to służy? Ano do tego, by dziecko to „nie” umiało mówić, bo to przydatne. Warto być asertywnym gdy miły, ale obcy pan z pieskiem zaprasza do zabawy ze zwierzakiem tam trochę dalej na końcu parku, gdy na imprezie nie chce się pić do upadłego, ale wszyscy to robią, gdy w pracy szef przekracza wszelkie granice itd., przykłady można mnożyć. Ale ta asertywność nie spada nam z nieba nagle w wieku dorosłym. Czas gdy dziecko uczy się być asertywnym to właśnie czas 2-3-4 lat. Potem jest to o wiele trudniejsze, a czasami niemożliwe. A jak dziecko się uczy? Ano sprawdza, czy ma do tego „nie” prawo, nie zgadzając się na nic na prawo i lewo. Jeśli ja jako rodzic uszanuję jego prawo do tego „nie” zawsze wtedy gdy to możliwe, dziecko dostanie ode mnie taki przekaz: Aha, moje zdanie jest ważne, mogę odmawiać jeśli czuje, że czegoś nie chcę” To przekaz, który dziecko zachowa w podświadomości i poniesie w dorosłość. I nie będzie się bało bronić własnych granic. A przecież o to nam chodzi, czyż nie? :-)

czwartek, 19 listopada 2015

Czego chcemy dla naszych dzieci... cz.2

Wszyscy chcemy aby nasze dzieci:

Czego chcemy dla naszych dzieci... cz.1

2. Umiały decydować mądrze

Decydowanie jest taką samą umiejętnością jak każda inna. Aby nauczyć się jeździć na rowerze, dziecko musi na ten rower wsiąść. I musi spróbować samo pojechać, musi się też wiele razy przewrócić. Aby umiało decydować mądrze, musi po prostu…decydować, samo decydować oraz nie jeden raz wybrać źle i poczuć skutki tych wyborów, bo to najlepsza nauka. Jeśli już przytoczyłam wszystkie możliwe argumenty, które miały przekonać mojego syna, że jest mokro, więc warto założyć kalosze, a on nadal wybiera lekkie adidaski, to tutaj kończy się moja rola. Zrobiłam wszystko, teraz on decyduje. Wybrał adidasy, potem na dworze chciał skakać po kałużach. Cóż nie da się zrobić tego w adidasach, po pierwszym skoku były mokre. Był żal i płacz, trzeba było wrócić do domu i spacer się skończył. Moje dziecko nie usłyszało ode mnie „a nie mówiłam”, nie usłyszało też, że „następnym razem mnie słuchaj”. Wzięłam na kolana, przytuliłam i zapytałam, czy jest coś co możemy zrobić następnym razem by spacer po kałużach się udał. I moje dziecko powiedziało mi, że tak, trzeba założyć kalosze. Nigdy więcej nie polemizował ze mną na temat, które buty na jaką pogodę, a przy okazji dowiedział się, że warto brać pod uwagę zdanie i opinię rodzica. To, że od początku to była jego decyzja, potem jego doświadczenie i na koniec jego własna refleksja, wywołana jedynie moim pomocniczym pytaniem, sprawiło, że nigdy więcej nie mieliśmy takiego kłopotu. To jest wspieranie dziecka w uczeniu się podejmowania decyzji. Ono uczy się wtedy dwóch rzeczy: brania rzeczywistej odpowiedzialności za skutki swoich wyborów oraz brania pod uwagę zdania ludzi starszych i bardziej doświadczonych.
Błędy w wieku 3 lat mają inny kaliber niż te w wieku 15 lat. Wolę by moje dziecko mogło ćwiczyć się w wyborach i decyzjach teraz, by nacieszyło się tą wolnością w wieku 3,4,5 lat niż zachłysnęło się nią w wieku nastoletnim. Bo wtedy jego błędy mogą być trudniejsze do naprawienia.

środa, 18 listopada 2015

Potrzebuję kogoś mądrego...


No to mały przerywnik, żeby nie było zbyt poważnie :-)

- Tato, a będziesz ze mną robił wyścigówkę z kartonu, jak skończę oglądać baję?
- Adasiu, dziś muszę trochę popracować, ale mama na pewno chętnie z tobą to porobi.
- Ale ja potrzebuję kogoś mądrego!

Kurtyna...

Czego chcemy dla naszych dzieci...

Zdarzyło mi się rozmawiać kiedyś z pewnym tatą o wychowaniu i relacjach z dziećmi. Ta rozmowa zaowocowała pewnego rodzaju podsumowaniem na temat tego czego chcemy dla naszych dzieci. Okazało się, że niezależnie od tego czy stosujemy kary i nagrody czy rodzicielstwo bliskości i nvc, te pragnienia i życzenia są takie same. Wszyscy chcemy aby nasze dzieci:

1. Były wrażliwe na potrzeby innych ludzi

2. Umiały decydować mądrze

3. Umiały bronić własnych granic

4. Miały swoje zdanie

5. Szanowały zdanie innych

6. Szanowały normy społeczne, kulturowe i obyczajowe

7. Umiały rozwiązywać konflikty pokojowo

8. Były kreatywne i nowatorskie

9. Były odważne i uczciwe

10. Robiły w życiu coś z czego będą zadowolone

Zadaliśmy sobie pytanie jak możemy pomóc naszym dzieciom to wszystko osiągnąć. Rozmowa była bardzo żywa, jednak nie chcę tutaj całej przytaczać.

Chciałabym natomiast podzielić się tym, jak ja to widzę.

Zacznę od punktu pierwszego.

1. By nasze dzieci były wrażliwe na potrzeby innych ludzi.

Aby tak się stało dziecko musi dowiedzieć się, że potrzeby innych ludzi są ważne. I właściwie to tyle. Tylko dlatego że są ważne, trzeba brać je pod uwagę. Nie aby mamie nie było przykro, nie dlatego żebym nie dostał kary, nie dlatego, że dostanę za to naklejkę, nie dlatego, że tata na mnie nakrzyczał, i nie dlatego, że ktoś mi to nakazał mimo że ja nie chciałem. Czy widać tę różnicę? Różnicę w motywacji? Czym się kieruje dziecko wychowane na zakazach, nakazach, karach i nagrodach? Odruchem serca? Rzeczywistą chęcią zrobienia czegoś dla kogoś? A może jednak nagrodą, którą za to otrzyma? Albo strachem przed karą którą może dostać? Nie ma znaczenia, co Ty dziecku tłumaczysz, jeśli ono nie może samo wybrać tego dobra, do którego je chcesz zmusić. Ważne jest co ono czuje w sercu, z jaką motywacją coś robi. Czy bierze pod uwagę potrzeby innych ludzi, bo samo czuje, że to słuszna droga czy tylko dlatego, że Ty mu nakazałeś.

Sztuka mądrego towarzyszenia dziecku polega na tym, aby zamiast nakazywać i zakazywać, nakłaniać i przekonywać, pokazywać dziecku świat i jego zawiłości i zależności w taki sposób by ono samo chciało wybrać dobro. A jeśli tego nie wybierze, to uszanować jego wybór i pozwolić mu na błąd. Bo tylko to co ono samo wybierze będzie z nim do końca życia, nawet gdy Ciebie przy nim nie będzie by karą czy nagrodą, zmusić go do tego.

Nie tylko dzieci tak funkcjonują. Wystarczy pomyśleć chociażby o dorosłych w pracy. Który sprzedawca jest najskuteczniejszy? Ten, który wierzy w to co robi i mówi. Bo jest autentyczny. Ten, który tylko powiela formułki, bo tak mu kazał szef, bo taka polityka firmy nigdy nie będzie wybitnym pracownikiem.

Cdn.

sobota, 14 listopada 2015

Wielkie żółte lalki


- Mamooo! Idę do ciebie do kuchni! Chcę tam czekać na picie!
- Adaś nie! Już leżałeś pod ciepłą kołderką. Wracaj do łóżka, ja zaraz przyjdę.
...
...
...
- Hej, wyglądasz na smutnego. Chciałeś poczekać na picie w kuchni? Ze mną?
- Tak, chciałem poczekać z tobą. Nie lubię być tutaj sam, lubię być z kimś. Lubię być z tobą. Boję się sam. Smutno mi było gdy tu na ciebie czekałem ( łzy w oczach ).
- Chciałbyś żebyśmy następnym razem zrobili inaczej? Chcesz czekać obok mnie, a nie sam w łóżku?
- Tak, chcę z tobą.
...
Warto pytać dzieci co czują. Bo można łatwo przegapić ważne sprawy i niechcący narazić dziecko na niepotrzebne konfrontacje. Ze strachem na przykład. I nie to, że nie trzeba strachu oswajać. Trzeba. Jednak inny jest na to czas i inne miejsce niż te parę minut przed zgaszeniem światła.
U nas przed snem pali się zawsze mała lampka nocna oraz ledowy pingwinek w kontakcie. Więc w pokoju jest światło, ale przytłumione, tyle tylko by przy nim przeczytać książeczkę przed snem, potem lampka gaśnie, zostaje pingwinek. Adaś od czasu pewnego snu o wielkich żółtych lalkach, które głośno rozmawiały i chciały wejść do domu, boi się być dłużej niż parę chwil sam w pokoju w dzień ( chyba że się mocno zapamięta w zabawie ), a już w nocy to nie wejdzie sam do ciemnej łazienki czy pokoju w ogóle. Wiem, że to minie, nie robię z tego sprawy. Ale nie w tym rzecz.
W tej sytuacji, która miała miejsce wczoraj, Adaś nie powiedział mi wcale, że się bał, a ja po prostu nie pamiętałam. On jest bardzo wyczulony na moje prośby, rzadko mi odmawia, chociaż wie doskonale, że może to zrobić i wierzę, że właśnie dlatego, że ma wolność w tej kwestii, zazwyczaj ze mną współpracuje i rezygnuje dosyć często ze swoich potrzeb, na rzecz moich próśb. Jednak czasami, tak jak w tej sytuacji, posłuchał mnie, mimo, że się bał zostać sam. Nie wiem dlaczego. Tak wybrał. I gdybym nic wtedy nie powiedziała, nie dowiedziałabym się jakie to było dla niego trudne - posłuchać mnie, i jakie ważne bym ja go o to zapytała.
I tak myślę sobie, że u nas nic się takiego nie stało, bo relacja nasza wzajemna oparta jest na ufności, szacunku, zrozumieniu. Te dwie minuty strachu nie zaszkodziły Adasiowi, wyjaśniliśmy sobie wszystko i wiemy co zrobimy następnym razem. Ale pomyślałam przy tej okazji o dzieciach, które muszą być bezwzględnie posłuszne, które muszą spać same w swoim pokoju, w swoim łóżku i nawet jeśli płaczą, to rodzice przecież nie pozwolą sobą rządzić! O nie! Dziecko ma spać i już. Ma "przemyśleć" samo w swoim pokoju swoje zachowanie. Ma czekać w łóżku, aż mama przyjdzie. A co jeśli te dzieci właśnie tak się boją, jak Adaś wczoraj? A co jeśli nie potrafią jeszcze dobrze mówić? I płaczem tylko dają znać, że coś jest nie tak. Płaczem nad którym nikt się nie pochyli, bo przecież dziecko tym płaczem, w tej właśnie sytuacji na pewno tylko "wymusza" to czy tamto, jak się przyzwyczai, to płakać przestanie. I nie ma znaczenia, że rodzic wchodzi do pokoju, co 2-3-5 czy ile tam minut, żeby dziecko uspokoić, pocieszyć, pogłaskać. To nawet gorzej. Dziecko nabiera nadziei, że w końcu nie będzie musiało być samo, a tu mama po chwili znów wychodzi, a strachy z ciemnych kątów ożywają.
Wierzę, że takich dzieci jest coraz mniej. Chcę wierzyć, że zmienia się spojrzenie na relację rodzic-dziecko. Jednak dziś myślę ze smutkiem o wszystkich tych maluchach, które maja trzy lata, dwa lata lub mniej, które nie potrafią jeszcze dobrze mówić i które muszą w samotności mierzyć się z wielkimi, żółtymi lalkami, które chcą wejść do ich pokoju...

Moralność dziecka...


Czy ktoś zastanawiał się kiedyś jak to jest z postrzeganiem dobra i zła u dzieci?
Czy uważasz, że dziecko rodzi się i żyje na świecie jak czysta karta w kwestii moralności? Że nie posiada zdolności oceny co jest moralnie dobre lub moralnie złe, dopóki rodzic/dorosły mu tego nie powie? Uważasz, że dziecko wychowane w bliskości, szacunku, wolności i zaufaniu, które ani razu nie usłyszało od rodzica oceny: to jest złe, a to dobre, naprawdę nie będzie samo potrafiło tego rozróżnić?

Kiedyś wracaliśmy z przedszkola i zobaczyliśmy psa na smyczy w kagańcu. Pisałam tu kiedyś o tym, powtórzę. Adaś zapytał co ten piesek ma na pyszczku założone, więc mu wyjaśniłam, że to po to by ludzie wokół czuli się bezpieczni i żeby piesek ich nie mógł ugryźć, gdyby się np. bardzo zdenerwował.
Moje dziecko pomyślało chwilę i odpowiedziało mi tak:
- Mamusiu, on by chyba wolał biegać sam, bez tego urządzenia na buzi, prawda? On chyba jest smutny, że to ma.
Nigdy wcześniej o tym nie rozmawialiśmy, nawet nie wiedział co to jest kaganiec, a jednak wyczuł, że dla psa nie jest to miłe i komfortowe.
I powiem Wam, że ja się poczułam wtedy jakoś dziwnie, chociaż sama psa nie mam i mu kagańca nie zakładam, to poczułam się jakby społecznie odpowiedzialna za te wszystkie psy, którym ludzie te kagańce zakładają i głupio mi było przed moim dzieckiem, za tą naszą zdobycz cywilizacji jaką jest kaganiec. No bo fakt, w zgodzie z naturą to nie jest i psa na pewno nie zachwyca.
Nie musiałam tego tłumaczyć. On to czuł.
Dzieci najczęściej instynktownie chcą wybierać to co właściwe, ale gdy odbierany im wiarę w to, że to potrafią ( a dzieje się tak zawsze gdy rodzic musi mieć rację na każdym kroku i nieustannie pokazuje dziecku: zobacz, to jest dobre, a to złe, to białe a to czarne ), w pewnym momencie tracą tę umiejętność, a może bardziej: przestają wierzyć, że potrafią same oceniać moralnie wybory swoje i otoczenia. Zamiast same oceniać i wybierać, które postępowanie jest właściwe, coraz częściej rozglądają się za kimś, kto im to powie. Jeśli to jest rodzic, to zazwyczaj nie najgorzej ( ale i tak tylko do wieku nastoletniego, potem poszukają gdzie indziej ), ale rodzic nie zawsze jest obok, więc może kolega? Pan w sklepie? Pani w autobusie? Sąsiadka? Robi się chaos, bo często wzorce są sprzeczne, a sobie i swojej zdolności oceny już dziecko nie wierzy, więc i często chaotycznie wybiera, raz jak rodzice powiedzieli, raz jak kolega pokazał...
Wiem, że nie raz Adaś źle wybierze, natomiast my dużo, bardzo dużo rozmawiamy, o uczuciach, emocjach, sposobach postępowania, ale nie z perspektywy autorytarnego rodzica, który wszystko wie najlepiej. Ja wiem, że Adaś zazwyczaj wie kiedy coś jest właściwe, a kiedy nie ( mówię tu o standardowych, codziennych sytuacjach ), i ja mu tego nie muszę mówić, natomiast między wiedzą a wyborem jest czasami przepaść i moja rola jest według mnie głównie tu: by pomóc mu dostrzec jego własne emocje związane z daną sytuacją, emocje odbiorców jego zachowań, rozróżnić poczucie chęci zrobienia czegoś po prostu od poczucia chęci zrobienia czegoś właściwie. Natomiast niczego nie chcę mu narzucać. Dzięki tym "złym" wyborom ( a umówmy się czy 3 latek jest w stanie podjąć decyzję, która zaważy na jego życiu? ), także się czegoś nauczy, nawet więcej, bo nie od dziś wiadomo, że człowiek najlepiej się uczy na własnym doświadczeniu.
Dziecko nie rodzi się pozbawione moralności. Kwestia wpływu otoczenia to co innego. Silna oparta na wolności, szacunku i bliskości relacja z rodzicami, ma pomóc dziecku umocnić się w jego instynktownie dobrych wyborach, zwłaszcza gdy otoczenie daje przykłady złych wyborów. Jeśli relacja z rodzicami oparta jest na wolności i zaufaniu, to dziecko w istotnych moralnie sprawach, będzie naśladowało rodziców.
I jestem pewna, że każde dziecko, z którym w domu dużo rozmawia się o szacunku, o wolności ( również jego - dziecka ), o granicach, o emocjach i uczuciach, gdzie wolno okazywać złość i niezadowolenie tak jak się to w danym momencie potrafi, gdzie wolno płakać godzinę nad połamanym herbatnikiem bez słuchania niepotrzebnych upomnień, gdzie dziecko ma prawo do własnych wyborów bez wysłuchiwania ocen ( jeśli sobie tego nie życzy ), gdzie zdanie każdego członka rodziny jest tak samo ważne, gdzie każdy ( również dziecko ) sam decyduje o swoich potrzebach fizjologicznych ( również o tym czy i kiedy drzemie w dzień oraz kiedy i ile je ), gdzie każdy ma prawo decydować o swojej własności ( również dziecko o swoich zabawkach, nawet jeśli chce zabawkę za 200 zł oddać za pluszowego misia lub rzucić w złości ) itd. itd. Jestem pewna, że dziecko z takiego domu nie potrzebuje pokazywania palcem: zobacz, to jest zło, a to jest dobro.
Wszystko sprowadza się do wyborów i według mnie to jest to co najważniejszego rodzic może dać dziecku, możliwość ćwiczenia się w tych dobrych wyborach w domu, gdy jeszcze te wybory mało szkody mogą wyrządzić, po to by potem właśnie, niezależnie od tego gdzie dziecko rzuci los, w jaką kulturę i jak bardzo złe środowisko, żeby ono umiało ufać sobie, swoim przekonaniom i wyborom.

piątek, 13 listopada 2015

Ważne i ważniejsze....

- Mamo, a wiesz, że kosmos nie ma końca? Wiesz, że świat też nie ma końca?

- Naprawdę? Skąd o tym wiesz?

- Tak mówił Piaskowy Wilk…

--

Dzień się kończy, długi dzień. Gospodarcza sobota. Niby wszystko było ok, wszyscy w dobrych humorach i żadnych nabitych guzów, żadnych nietrafionych posiłków, nie za mało bajek, żadnych żądań rzeczy, których akurat nie ma w domu. Tylko uśmiechy i zabawa. No sielanka.

A jednak dziewięć godzin nieustających dziecięcych pokrzykiwań, szczebiotów, wołań „mamuniu, zobacz, mamuniu, zapal światło, mamuniu choć, mamuniu to i tamto”, dziewięć godzin w towarzystwie dźwięków a to plastikowego młotka, a to piłki, a to powarkiwań atakującego tygrysa, łomotu hulajnogi, setny raz tego dnia walącej w kanapę przy hamowaniu, tu coś upadło, tam słychać niewyłączony od pół godziny helikopter, chociaż nikt się nim już nie bawi. I ten klocek, na który znów nadepnęłam, bo przecież najlepiej buduje się siedząc w cieniu maminych nóg, i pudło o które sią potknęłam drugi już raz, dziecięce majtku rzucone na środku łazienki. A w międzyczasie gotowanie, pranie, sprzątanie, sobotnia codzienność. W takie dni gdzieś w środku potrafi narastać nieuświadomiona cicha irytacja, wywołana zmęczeniem, zbyt dużą ilością dźwięków i bodźców. Irytacja, która potrafi czasami wybuchnąć przy tak drobnej sprawie, że wszyscy wokół patrzą na mnie zszokowani reakcją godną Wezuwiusza.

- Mamusiu, wystraszyłem się… - słyszę wtedy zazwyczaj – wystraszyłem się twojego głosu i tego krzyku.

Ech…

Ja sama też patrzę na siebie ze zdziwieniem, a jednocześnie wiem, że nie umiem w tej chwili być inna, nie umiem być racjonalna, że już mam dzisiaj za dużo wszystkiego i jedyne czego mi potrzeba teraz, to zrozumienie od otoczenia. Zrozumienia, że to tylko chwilowa niedyspozycja, zdenerwowanie, zły humor, który minie, gdy w końcu odpocznę.

Tak, tak, my dorośli też tam mamy, nie tylko dzieci. Chce pamiętać o tym zawsze: w sklepie, gdy odmowa kupienia żelków spotyka się z krzykiem w pełnej skali, w samochodzie, gdy do domu jest jeszcze 5 minut, ale okazuje się, że to o wiele za daleko i nieeee! nie wytrzymam tyle!! o poranku, w który zaspałam do pracy, ale i tak trzeba dokończyć budowę garażu, po urodzinach kolegi z przedszkola, kiedy w domu świat nagle stracił wszystkie urodzinowe barwy i nic, ale to nic nie jest ciekawe, fajne, miłe, po całym dniu w przedszkolu nasyconym samodzielnością, gdy nagle okazuje się, że znów mam w domu niemowlaka, którego trzeba przebrać, nakarmić, zanieść tu i tam, i mogłabym tak jeszcze przez kilka stron.

Chcę pamiętać, że każdy, KAŻDY! ( nawet, a właściwie tym bardziej 2-3-4 latek ), potrzebuje zrozumienia, kiedy ma już tak dość, że nie umie się opanować, kiedy opanowywać się wcale nie chce. Kiedy chce tupnąć, krzyknąć, trzasnąć drzwiami. Chcę pamiętać o tym, że dzień pełen radości z wizyty na basenie i emocji z wizyty ulubionej cioci to jak wizyta na siłowni, a potem dobra impreza z przyjaciółmi. Wieczorem marzymy, żeby to ktoś inny pozmywał naczynia, zrobił gorącej herbaty i najlepiej jeszcze zaniósł nas do łóżka. Chcę pamiętać, że dzień w przedszkolu to jak dzień na bardzo wyczerpującym szkoleniu, dużo nowości, dużo emocji, dużo samodzielnej, często kreatywnej pracy. Ręka do góry kto po ośmiogodzinnym szkoleniu lub pracy nie marzył o tym aby do domu pojechać taksówką zamiast swoim samochodem, kto nie marzył o tym by jutro była sobota, i kto wieczorem miał jeszcze siłę aby sprzątać z chęcią i uśmiechem swój pokój i to od razu gdy nas ktoś o to poprosi. Chcę pamiętać o tym kiedy wieczorem nie mogę dojść do komody z dziecięcymi ubraniami, bez rozgarniania na boki rozsypanych zabawek.

Lubię odpuszczać sobie… sprzątanie, gotowanie, składanie prania. Na rzecz dobrego filmu czy książki, odpoczynku, wieczornych rozmów z mężem. Lubię odpuszczać dziecku… sprzątanie, mycie głowy, odniesienie talerza do zlewu. Na rzecz wspólnej zabawy, bałaganienia, wycinania, budowania z klocków, czy zwyczajnego przewalania się na łóżku ze śmiechem, łaskotkami, mnóstwem wilgotnych całusów i uścisków do braku tchu.

I tak sobie myślę, że strasznie dużo tracimy, kiedy nie potrafimy dać sobie i drugiej osobie tych dwóch cennych darów: zrozumienia dla trudnych emocji oraz odpuszczenia pewnych spraw. Jestem pewna, że za 10 lat, patrząc na mój wysprzątany dom, w którym już nie nadepnę na kawałek jabłka na podłodze, i w którym po każdym pokoju będę mogła poruszać się w ciemności, bez obawy, że wbije mi się w nogę śrubka od dziecięcego samochodu, będę wspominała z radością te chwile kiedy Adaś miał trzy lata, w zlewie piętrzyła się góra naczyń do pozmywania, dywan w sypialni domagał się odkurzania, dziecięcy pokój był ścieżką zdrowia, a my zamiast się tym przejmować cieszyliśmy się byciem razem, śmialiśmy się i turlaliśmy po łóżku, co chwilę powtarzając sobie jak bardzo jesteśmy dla siebie ważni.

Bo naczynia znów się pobrudzą, dywan zakurzy, kosz znów będzie pełen ubrań do prania, ale 3 lata dziecięce już nigdy więcej się nie powtórzą. Są rzeczy ważne i ważniejsze. I o tym też chcę pamiętać, kiedy stoję w łazience z gąbką do sprzątania w ręku, a moje dziecko woła: „Mamo! Pobawimy się w Psi patrol??!!” Zgadnijcie co zazwyczaj odpowiadam? :-D

Dzieci wiedzą lepiej.... co z tym przedszkolem.







Dzieci wiedzą lepiej… co z tym przedszkolem.


Poranek. Czas do przedszkola. Kolejny raz od miesiąca słyszę „Czy dzisiaj jest sobota? Ja nie chcę do przedszkolaaaaa!!!”. Płacz. Krzyk. A przecież to nie jest pierwszy dzień, ani nawet piąty czy piętnasty. To już dwa lata w żłobku i pół roku w przedszkolu. Po dwóch adaptacjach przebytych z uśmiechem i bez jednej łzy. Co się nagle stało? I co z tym zrobić?


Żal mi było synka mojego, bo widziałam ewidentną tęsknotę za dłuższym pobytem w domu, z mamą i tatą. Ale co tu zrobić? Problem rzeczywiście był, bo odkąd poszedł do przedszkola, przestał spać w dzień, za to po 16:00 zasypiał w drodze powrotnej z przedszkola, po prostu padał z wyczerpania i często spał do rana, lub budził się, zjadał kolację, obejrzał bajkę, pobawił się z pół godziny z nami i już trzeba było kąpać się i spać. Dom jak hotel :-( Mimo tego, że wynegocjowałam sobie w pracy indywidualny czas pracy ( zaczynam pół godziny wcześniej niż moi koledzy ), mimo tego, że pracuję na 7/8 etatu i odbieram go o 15:30, nie udało mi się uniknąć sytuacji, gdy dziecko do domu wraca tylko po to by zjeść, wykąpać się i iść spać. A przecież wszystkie moje zabiegi w pracy miały do tego nie dopuścić! Gdy chodził do żłobka i spał w południe, wracaliśmy do domu o 16:00 i do 20:00 był czas dla nas. Odkąd zaczęliśmy przedszkole, zaczęły się kłopoty.


Myślałam nad tym intensywnie, ale zupełnie nie wiedziałam co począć. Żadne kombinacje spania, nie-spania, nieudane próby zaśnięcia w przedszkolu nic nie dawały. Bo moje dziecko dodatkowo to śpioch jest. Tzn, on spać nie lubi :-) Ale jego organizm bardzo, więc te 12 – 13 godzin przespać musi, aby był wyspany. A wstaje o 6:00 w tygodniu, więc łatwo obliczyć, o której musiałby chodzić spać żeby się wyspać. Tylko, że o 18:00, to on zazwyczaj dopiero budzi się z tej drzemki, na którą zasnął w drodze z przedszkola. Więc potem zanim kolacja, bajka, krótka zabawa, kąpiel, czytanie do snu to robi się 21:00, zostaje 9 godzin snu. Znowu gdy zaśnie w drodze z przedszkola i już śpi do rana, to wiadomo jaka sytuacja: zasypia w drodze z przedszkola, budzi się by znów do przedszkola iść. Samopoczucie musi być fatalne. Czasami dorośli czują się tak po niektórych imprezach, które mogły lekko wymknąć się spod kontroli: nie pamiętasz jak wróciłeś, ale nagle budzisz się w łóżku, w domu i to wcale nie po to by odpocząć, pochodzić w szlafroku do południa, o nie. Musisz wstać i znowu na imprezę. Znajome uczucie? :-) Przyznam, że mi się zdarzyło.


No więc tkwiliśmy tak w tej sytuacji bez wyjścia, a ja nie mogłam sobie poradzić z bezsilnością, która mnie ogarniała. Pierwszy raz chyba nie widziałam zupełnie żadnego wyjścia z sytuacji, poza jeszcze większym zmniejszeniem etatu, żeby go odbierać z przedszkola jeszcze wcześniej. To rozwiązanie niestety było nierealne.


Czułam, że pomogłoby synkowi mojemu, gdybym np. mogła pracować cztery dni w tygodniu, żeby jeszcze ten jeden dzień był dla nas, gdzieś w środku tygodnia, dla złapania oddechu. Czułam, że jemu po prostu brakuje równowagi między czasem w przedszkolu i w domu.


I wtedy przyszła mi z pomocą jesień… ze swoimi chorobami. Najpierw Adaś, potem ja, rozłożyliśmy się oboje i okazało się, że trzeba dwa tygodnie w domu zostać. A od pół roku, to właściwie nam się nie zdarzyła żadna choroba, wiec i nie było kiedy emocjonalnych akumulatorów naładować.


I po tych dwóch tygodniach nagle okazało się, że przedszkole jest znowu fajne, a tęsknota za rodzicami wcale nie taka wielka :-) Rano nie słyszę już „Nie chcę do przedszkola”, zamiast tego są plany co i z kim dzisiaj będzie robione. Odetchnęliśmy :-)


A ja zdałam sobie sprawę, że tego właśnie potrzebował Adaś. Potrzebował naładować baterie. Jak chodził do żłobka to średnio co dwa, trzy tygodnie lądowaliśmy w domu na tydzień, dwa z powodu choroby. I było ok. Trochę w przedszkolu, trochę w domu. Zdobyta odporność zabrała nam ten czas w domu dla siebie i to było dużym obciążeniem dla Adasia. Nie wiem co i jak będzie dalej. Czy za parę tygodni lub miesięcy znów usłyszę, że on przedszkola nie lubi i iść nie chce? Być może. Wtedy znów będą musiała kombinować jakiś czas na naładowanie baterii.


W każdym razie… gdy przedszkole nagle staje się problemem, warto zastanowić się nad równowagą. I nie warto obawiać się zrobienia maluchowi przerwy. Bardzo często czytam i słyszę rozmowy, w których pojawia się przekonanie, że jak raz pozwolisz dziecku zostać w domu, bo ono nie chce do przedszkola, to potem już zawsze będzie chciało w tym domu zostawać.


Ja nigdy tak nie uważałam. Zdarzały mi się pojedyncze dni, kiedy dotarliśmy już do sali przedszkolnej i nagle okazywało się, że moje dziecko bardzo, ale to bardzo nie chciało zostać. I widać było ewidentnie po nim, że to nie jest kaprys żaden, tylko rzeczywista jakaś trudna emocjonalnie niechęć do zostania w dużej grupie dzieci, z dala od domu. Kto nie ma takich dni? Komu nie zdarzało się brać dnia urlopu na żądanie spod drzwi biura, bo nagle okazywało się, że za nic nie jest się w stanie dziś pracować, patrzeć na te wszystkie twarze ludzi wokół, odbierać telefony i uprzejmie tłumaczyć setny raz to samo kolejnej osobie?


Ja miałam takie dni. Brałam urlop, szłam do księgarni, kupowałam dobrą książkę i siadałam w zacisznej kawiarni, z książką w ręce i gorącą kawą parującą na stoliku. Ładowałam baterie. Mojemu dziecku chcę dać to samo: prawo do tego, by w naprawdę krytycznych emocjonalnie dniach, mógł po prostu odpocząć, powiedzieć „Nie, nie chcę dzisiaj do dzieci. Chcę zacisza domowego, książki którą mi mamo poczytasz, gdy ja będę się do Ciebie przytulał, chcę samotnej zabawy w moim pokoju, nie chcę dzisiaj zderzać się z humorami i potrzebami moich kolegów, nie chcę dzisiaj dostosowywać się do zasad przedszkolnych. Emocjonalnie nie jestem w stanie dzisiaj tego znieść.” Więc mieliśmy chyba dwa, albo trzy takie dni przez 2,5 roku przygody żłobkowo-przedszkolnej. Wracaliśmy razem do domu, mimo, że Adaś już przebrany zdążył wejść do sali. Nie spełniły się żadne przepowiednie, że sobie strzelę w kolano, bo jak raz się zgodzę, to potem ciągle będzie chciał sam decydować, kiedy idzie do przedszkola, a kiedy nie. Nawet następnego dnia nie było kłopotu z tym by do dzieci iść.


Teraz po dwóch tygodniach w domu, z których w drugim właściwie mógł iść do przedszkola, ale ja nadal chora byłam, więc zapytałam, czy chce do przedszkola, czy ze mną w domu jeszcze tydzień. Wybrał dom. I po tym kolejnym tygodniu, poszedł do przedszkola z uśmiechem na ustach, z milionem planów w głowie, chętnie i ani razu nie zapytał, czy może zostać w domu.


I tak sobie myślę, że naprawdę warto brać pod uwagę potrzeby dziecka w kwestii odpoczynku od przedszkola i jeśli tylko jest możliwość by pobyć z nim w domu, pozwolić mu naładować akumulatory, to warto to zrobić :-) Nawet najbardziej towarzyski dorosły człowiek, czasami ma dosyć ludzi i marzy tylko o tym, by zostać sam w domu, poczytać książkę, obejrzeć dobry film i by nikt nic od niego nie chciał. Nawet najbardziej towarzyskie dziecko, może czasami chcieć zostać w domu tylko z mamą/tatą i po prostu pocieszyć się byciem razem, nawet jeśli mama nie bawi się tak świetnie w policjantów i złodziei jak Staś z przedszkola :-)


A jeśli nie ma takich możliwości, bo i tak często bywa ( są dni kiedy wiem, że po prostu nie mogę wziąć wolnego, chyba że to by była sprawa życia i śmierci ) to warto przynajmniej dać dzieciom zrozumienie, wsparcie emocjonalne i gdy już minie gorący okres w pracy, zadbać o naładowanie akumulatorów małego przedszkolaka.

sobota, 7 listopada 2015

Zjadanie miłości



- Mamo, a pojedziemy kiedyś do Indii po kokosa?

- Może...A wiesz, ja kiedyś byłam w Indiach z tatą, jak jeszcze Ciebie z nami nie było.

- A gdzie wtedy byłem?

- No nie było Cię.

- Ale gdzie byłem? W domu?

- Hmm... No nie. Nie było Cię. Powstałeś dopiero potem w moim brzuszku, jak ja i tata mocno się przytulaliśmy i kochaliśmy. Dzidziuś powstaje z takiej miłości mamy i taty.

- Dlaczego? Bo dzidziuś je tą miłość? I od nie rośnie?

- Eeeeee... No tak....W pewnym sensie... :-)

piątek, 6 listopada 2015

Kaganiec



Kiedyś wracaliśmy z przedszkola i zobaczyliśmy psa na smyczy w kagańcu.

- Mamuniu, a co ten piesek ma na pyszczku?

- To kaganiec. Jest po to by ludzie wokół czuli się bezpieczni i żeby piesek ich nie mógł ugryźć, gdyby się np. bardzo zdenerwował.

Adaś pomyślał chwilę i odpowiedział:

- Mamusiu, on by chyba wolał biegać sam, bez tego urządzenia na buzi, prawda? On chyba jest smutny, że to ma.

Nigdy wcześniej o tym nie rozmawialiśmy, nawet nie wiedział co to jest kaganiec, a jednak wyczuł, że dla psa nie jest to miłe i komfortowe.

A ja się poczułam wtedy jakoś dziwnie, chociaż sama psa nie mam i mu kagańca nie zakładam, to poczułam się jakby społecznie odpowiedzialna za te wszystkie psy, którym ludzie te kagańce zakładają i głupio mi było przed moim dzieckiem, za tą naszą zdobycz cywilizacji jaką jest kaganiec. No bo fakt, w zgodzie z naturą to nie jest i psa na pewno nie zachwyca.

Wrażliwość dzieci ma w sobie coś pierwotnego, coś czego cywilizacja nas pozbawiła. Trochę to smutne....Trochę piękne :-)

czwartek, 22 października 2015

Skąd wziąć pieniądze...

- Mamusiu, ja nie chcę, żebyś chodziła do pracy! Fuj jest ta praca, wyrzucić ją do kosza!
- Synku, a skąd będziemy brali pieniążki, jeśli ja przestanę pracować?
- No przecież zrobimy sobie w domu! Z papieru!

No tak :-) Przecież to takie proste :-)

czwartek, 8 października 2015

Czy na pewno chodzi o szacunek?


 - Mamuniu, chcę jeszcze jedną bajeczkę…

 Usiadłam obok Adasia.

 - Adasiu, umawialiśmy się, że ta będzie ostatnia. Jest już późno. Jeżeli teraz włączę jeszcze jedną bajeczkę, nie zostanie czasu na zabawę i potem będzie Ci smutno. Tak jak wczoraj było, pamiętasz?

 - Aaaaaa! Fuj! Fuj jest ta umowa! Zgnieść ją! Głupia mama! Głupia!

 - Hm… - zamyśliłam się – Naprawdę tak o mnie myślisz? Czy po prostu jesteś zły, że się nie zgodziłam?

 - Jestem zły że się nie zgodziłaś!

 - W takim razie wolałabym, żebyś mi powiedział, że jesteś na mnie zły, a nie że jestem głupia.

 - Jestem na Ciebie zły!

 Czasami dzieciom naprawdę trudno nazwać swoje emocje. Warto im w tym pomóc, zamiast rzucać słowa o braku szacunku.
To mi przypomniało coś jeszcze:
- Głupi tata! Głupi!
- Adasiu, czy wiesz co oznacza słowo głupi???
- ... Nie...
- To znaczy, że ktoś nic nie wie, na niczym się nie zna i nie umie nic zrobić dobrze. To przykre i niemiłe określenie. Czy uważasz, że tata taki właśnie jest?
- Nie...
Warto czasami podrążyć, czy dziecko naprawdę zna znaczenie jakiegoś słowa. To, że używa w mniej lub bardziej trafionej sytuacji, wcale nie oznacza, że dobrze je rozumie.

piątek, 25 września 2015

Porozumienie bez przemocy, Rodzicielstwo bliskości - moja codzienność...

Porozumienie bez przemocy, Rodzicielstwo bliskości... ponad 2 lata i 4 miesiące temu przeczytałam o tym pierwszy raz. Adaś miał mniej niż rok. Dziś ma 3 lata i 4 miesiące i dopiero teraz zaczynam powoli czuć, że zaczyna to być dla mnie czymś naturalnym, że nie muszę szukać praktycznych przykładów dla teoretycznej wiedzy, że to, że się udaje, staje się dla mnie czymś naturalnym, zwyczajnym, niemal przestaję zauważać te większe i mniejsze sukcesy. Nareszcie język NVC przestaje być dla mnie językiem sztucznych formułek, nareszcie nie muszę zastanawiać się co powiedzieć, zazwyczaj słowa same płyną, te właściwe, a kiedy nie potrafię znaleźć słów, nie ma już teraz nic trudnego w tym, by poprosić 3 latka o czas, by przyznać się, że nie mam gotowego sposobu, gotowego rozwiązania, że czasami nie wiem co robić. "Mamo, zastanów się!" - słyszę wtedy :-)
Ale... aż dwa lata zajęło mi oswojenie NVC, przestawienie się z tradycyjnego języka kar i nagród, pochwał, oceniania, języka przymusu... Dwa lata przechodziłam od sztucznych dla mnie początkowo sformułowań do naturalności, kiedy to słowa spływają same i są naturalne, są moje, moje własne, chociaż jeszcze z pół roku temu brzmiały mi w ustach jak wyuczone formułki. To trudny język, język NVC, trudny, bo zazwyczaj nie znany nam z domu rodzinnego, ze szkoły, z otoczenia. To język stający na początku ością w gardle, język brzmiący początkowo jak kawałek drewna, sztywno... Jeśli jednak przetrwa się ten pierwszy czas, czas dłuższy lub krótszy ( u mnie 2 lata ), życie nagle staje się bogatsze, łatwiejsze ( choć trudniejsze, zależy od punktu widzenia ), wszystko nabiera sensu, a cele życiowe zaczynają się przewartościowywać :-)
 

piątek, 18 września 2015

Aż do końca kosmosu!

- Wiesz tatusiu? Baaardzo Cię lubię!
- Ja też Cię lubię.
- Ja Ciebie lubię bardziej. Najbardziej! Aż do nieba! Aż do kosmosu! Daleko, daleko, aż do końca kosmosu, wiesz?

OMG! :-)))

czwartek, 17 września 2015

Sposób na mały smutek :-)

Jakiś mały smutek dopadł Adasia. Nieduży, widziałam to, jednak nie chciałam ani bagatelizować, ani zbytnio rozdrapywać tematu.
- Co robisz mamuniu? - pyta moje zasmucone dziecko patrząc jak delikatnie "chodzę" dwoma palcami po jego nóżkach.
- To nie ja - odpowiadam - to Twój smutek. Chodzi sobie po Tobie i... zaraz... gdzie on mieszka?
- W moim brzuchu! - w ochach pojawia się iskra uśmiechu.
Zaczynam chodzić po brzuchu.
- Hej, łaskocze!
- No wiem, to Twój smutek chce się z Tobą zaprzyjaźnić. Chcesz?
- Taaaak! - i śmiech, bo wciąż "chodzę" po brzuchu.
- Ale jak się z Tobą zaprzyjaźni, to zamieni się w radość, wiesz?
- Tak!!! Chcę żeby zamienił się w radość!

:-)

poniedziałek, 14 września 2015

Masz o mnie dbać!

Zirytowałam się jakąś drobnostką. Nieważne, serio nie pamiętam już czym.
Podniosłam lekko głos, nie mogąc się opanować.
- Wystraszyłem się! - oczy wpatrzone we mnie były pełne oskarżycielskich łez - Ty masz o mnie dbać, a nie mówić głośnym głosem!

wtorek, 8 września 2015

Co się dzieje gdy oddaje się decyzję w ręce dzieci...



Bajki...temat rzeka. Dla dzieci zawsze za mało, dla rodziców często zawsze za dużo. Jak wyplątać się z tego kłopotu?
Cóż...
- Adasiu, dziś sam zdecyduj ile chcesz bajek. Pamiętaj tylko, że warto zostawić sobie czas na zabawę i prysznic.
Pierwszy dzień eksperymentu:
- Chcę 5 bajek!
- Zgoda.
Obejrzał pięć.
- Chcę jeszcze jedną!!!
- Zgoda, jednak wtedy od razu po bajce trzeba się wykąpać i iść spać. Nie będzie czasu na zabawę.
- Nie chcę się bawić, puść bajkę.
- Ok. Sam decydujesz.
Drugi dzień eksperymentu:
- Chcę 4 bajki.
- Zgoda.
Trzeci dzień eksperymentu:
- Chcę 4 bajki.
- Zgoda.
Czwarty dzień eksperymentu:
- Chcę 4 bajki.
- Zgoda.
Piąty dzień eksperymentu:
- Chcę dwie bajki. Wtedy będę miał więcej czasu na zabawę, prawda mamuniu?

Ano prawda synku i cieszę się, że sam do tego doszedłeś...

Trudne pytania...

- Mamo, a co to jest sprawiedliwość?
....
Czekam na sugestie. Co odpowiedzieć 3,5 latkowi? Sądziłam, że takie pytania to w okolicy 5-6 rż najwcześniej...

sobota, 5 września 2015

Kiedy trzeba coś przymierzyć...

- Nałóż te butki Adasiu, musimy je przymierzyć.
- Nie chcę przemierzać! Ja nie umiem!
- Pomogę Ci.
- Nie, nie chcę! Nie lubię mierzyć butów!
- Kochanie, jeśli nie przymierzysz, nie będziemy wiedzieli czy butki są na Ciebie dobre. A przecież te które masz w domu, są za małe.
- Nie chcę mierzyć!
Stanęłam przez chwilę bezradnie. Co tu zrobić? Przecież nie nałożę mu butów na siłę.
- Synku - powiedziałm po chwili z namysłem - lubisz szybko biegać?
- Lubię.
- A wiesz, że żeby szybko biegać trzeba mieć szybkie buty? Jeśli kupimy te buty, a one nie będą szybkie, to chyba nie będziesz zadowolony, prawda?
- Chcę mieć szybkie buty!
- No właśnie. To jak? Chcesz sprawdzić czy są szybkie? Nałożymy je i pobiegniesz kawałek żeby sprawdzić, co?
- Dobra! Pobiegnę baaardzo szybko! Najszybciej!
- Ok! To nakładajmy.
Buty były szybkie, zostały więc nabyte drogą kupna :-)

Jak pośpieszyć dziecko?

Schodzimy po schodach. Powoli, irytująco powoli. Noga za nogą, a ja się śpieszę. Wiem, że pośpieszanie da odwrotny skutek. Co robić?
Nagle spływa na mnie olśnienie.
- Synku, kiedy Ty się nauczyłeś tak szybko po schodach chodzić?
- Potrafię jeszcze szybciej! Chcesz zobaczyć?
- No pewnie!
Uff... -:)

piątek, 4 września 2015

Kiedy trzeba iść spać...

Późno już. Nawet mi się oczy kleją. Adaś obudził się o 21:00 i nie mógł już zasnąć. Opuściliśmy więc sypialnię. Plan na piątkowy wieczór miałam inny, ale co zrobić...
Były dwie krótkie bajki, a potem zabawa, która nijak nie chciała zmierzać w kierunku wyciszenia. Oczami wyobraźni już widziałam te kłopoty z wróceniem do łóżka, a tymczasem zrobiła się 22:30.
Jakimś cudem Adaś odpuścił Psi Patrol, chyba doczekałam się w końcu tego cudu. Teraz na tapecie Charlie i Lola. Świetna bajka, tyle że jak zwykle trzeba bawić się w ostatnio oglądany odcinek. Jestem więc Lolą w stroju aligatora i właśnie straszę Charliego-Adasia i Skwarka-eMa, jednocześnie myśląc intensywnie jak tu skierować nasze kroki ku sypialni. Nagle przychodzi mi do głowy pomysł.
- Uaaaaa! Charli, Skwarek! Będę Was gonić aż do łóżka!!!
Pobiegli, ja za nimi.
I już. 

środa, 2 września 2015

Psi patrol i decydowanie...

Bawimy się w bajkę Psi Patrol. Po raz setny tego dnia i zapewne miliardowy w ciągu ostatniego miesiąca. I po raz setny jest to ten sam odcinek „Wizyta u dentysty”. Od chyba dwóch miesięcy Adaś zawsze i wszędzie bawi się niemal TYLKO w to. I my też. Czuję się jakby mi ktoś robił pranie mózgu.
- Hej chłopaki, rusza mi się ząb. Chcecie zobaczyć? Aaaaa… – to Chaise.
- O naprawdę! – to Sky - Idź do Rockiego, on ci powie co robić.
- Rocky, zobacz, rusz mi się ząb!
- Powinieneś iść do dentysty! – to Rocky.
- Do dentysty?! Tylko nie do dentysty! Nie chcę do dentysty, boję się! – to znów Chaise.
- Hej, a może pokażemy Chaisowi czego się boimy, czego nie lubimy i jak sobie z tym radzimy i wtedy on pójdzie do dentysty? – to znów Sky.
- Świetny pomysł! – to Rocky.
- No nie wiem… może… - Chaise – Rocky to czego ty się boisz?
- Ja… boję się wody. Zaczynaj Marshall – Marshall polewa Rockiego wodą z działka wodnego.
- Brrrr… Zimno i mokro i będę teraz pachniał jak mokry piesek! – Rocky – Teraz twoja kolej Marshall.
- No dobra, macie rację, pójdę do dentysty! – Chaise.

Taka próbka. Znam te dialogi na pamięć, mogłabym wyrecytować je w nocy, o północy. Ponadto cierpię na rozdwojenie, albo i roztrojenie jaźni, gdyż piesków mamy sześć, a osób do zabawy dwie lub trzy więc nie raz przypada mi w udziale rola dwóch, trzech lub czterech bohaterów. Gdy kiedyś mojemu eM w udziale przypadła rola sklepu ze słodyczami, był przeszczęśliwy, dialogi zostały mu oszczędzone…
Bawimy się przy śniadaniu, w autobusie, w samochodzie, w pokoju, w kuchni, na spacerze. Są figurki piesków, ale jak ich nie ma to też można się bawić, samymi dialogami, więc nic nie da zostawienie ich w pudełku, w pokoju.
 Podobno każda dziecięca fascynacja tego typu w kocu mija, albo przynajmniej maleje albo się zwyczajnie nudzi. Czekam na to jak na zbawienie…
Tymczasem pewnego dnia wpadłam na pomysł by psi patrol zapragnął umyć swoje psie zęby z nadzieją, że Adaś siłą rozpędu też je chętnie umyje.
- Hej, a teraz Adaś pokaże czego najbardziej nie lubi, dobrze pieski? To mycie zębów! – wplotłam niewinnie w stałą fabułę.
- Ale ja lubię myć zęby…
Eeeeee…… To dlaczego nie chcesz ich myć, synu? – pomyślałam, ale na głos tego nie powiedziałam.
W końcu przyszło mi do głowy, że może chodzi jednak o decydowanie. Może on czuje w moim głosie i nastawieniu przymus. No bo prawdę mówiąc, ja sama w sobie czuję taki przymus by tego mycia pilnować  i chyba podchodzę do sprawy trochę jak do jeża. Zresztą natchnął mnie trochę wpis mamy Bu z blogu Me and my Bu, dotyczący również mycia zębów. Może Adaś potrzebuje sam zdecydować…
- Adasiu, po tej czekoladzie chciałabym żebyś umył zęby – kilka dni później, na wakacjach.
- Ale przecież ona jest domowa!
- Tak jest domowa i jest też bez cukru, ale mimo to zależy mi by po słodyczach myć ząbki. Choć.
- Nie chcę myć zębów!
Zatrzymałam się na chwilę i nagle zmieniłam front.
- Wiesz co? To zastanów się i zdecyduj czy chcesz mieć brudne ząbki czy czyste? Zdecyduj sam czy chcesz teraz umyć zęby.
- Ummm… Chcę umyć! Chodźmy do łazienki!
„Ooooo” :-)

Potem sprawdziłam to jeszcze na bajkach. Zawsze był kłopot z dotrzymaniem umowy, zawsze te dwie, trzy, cztery bajki to było za mało i zawsze „jeszcze jedną” i zawsze płacz, i że „ mi smutno” i „wymyśl coś mamusiu” ( w domyśle: wymyśl jeszcze jedną bajkę ) itd.
Trzy razy Adaś sam decydował ile bajek oglądał ( na szczęście decydował w granicach rozsądku… mojego ) i sam miał pilnować czy już tyle obejrzał na ile się zdecydował.
Za czwartym razem po dwóch bajkach na trzy umówione, stwierdził, że on już nie chce oglądać, woli się pobawić.

Kolejne „Ooooo” :-)
Zawsze zgadzała się z tym, że oddanie wszystkich możliwych decyzji w ręce dzieci ( w rozsądny sposób ) jest właściwe, ale miło widzieć na własnym podwórku jak to procentuje.

czwartek, 20 sierpnia 2015

No jedź gościu!...????

- No jedź gościu! - mówi eM ze zniecierpliwieniem w głosie, podczas porannej jazdy do pracy i przedszkola.
Chwila ciszy i nagle...
- Tatusiu, a dlaczego na innych kierowców mówi się "gościu"???
...
No dlaczego?...
-:)

Lubię cię trochę mniej...

Jedziemy autobusem do przedszkola. Ja i Adaś siedzimy na siedzeniu, eM szuka w wózku książeczek o Franklinie, które zabrałam do poczytania Adasiowi.
- Mamuniu, bardzo cię lubię! Jesteś wspaniała!
Przytulamy się.
Chwilę później eM podchodzi do nas i bierze Adasia na swoje siedzenie. Dziś jego dzień na czytanie.
- A ciebie tatusiu lubię trochę mniej, wiesz?
...
...
...

Nie ma to jak dziecięca szczerość :-)

piątek, 14 sierpnia 2015

Nie ma miejsca na pomysły...

Wracaliśmy z przedszkola. Czasami zdarza się, żeM wychodzi wcześniej z pracy i wtedy możemy spotkać się w połowie drogi do domu. Tak było dzisiaj. Niestety nasz punkt zbiórkowy wypada w okolicy bogatej w różne miejsca będące atrakcją dla dzieci i zmorą dla rodziców.
- Nie chcę jeszcze do domu! Chcę na samochodzik! ( znany wszystkim rodzicom małych dzieci pojazd, w którym za 2 złote może dziecię pobujać się 2 minuty ).
- Chciałbyś pojeździć?...
- Tak!
- Dziś jedziemy od razu do domu, nie planowałam wchodzić do sklepu.
Krzyk, wszyscy na przystanku na nas patrzą, zawsze wtedy czuję się niekomfortowo.
- Synku...
- Aaaaaaa! Chcę na samochodzik!!!!
Tu następuje seria kopnięć w moją stronę oraz próba odepchnięcia mnie.
Cofam się.
- Odsuwam się, bo nie chcę żebyś mnie bił. Kochanie, słyszę, że bardzo chcesz iść na ten samochodzik. Bardzo, bardzo. To dla ciebie ważne.
- Taaaak!
- Chciałbyś się dowiedzieć jak to jest dla mnie? Co jest teraz dla mnie ważne?
- Tak...
- Jesteśmy wszyscy zmęczeni i ważne jest dla mnie żebyśmy mogli szybko wrócić do domu i ....
- Aaaaaaa! Nie chcę do domu! Chcę na samochodzik.
- Synku...
- Aaaaaaa!
- Adasiu...
- Aaaaaaa!
Krzyk narasta, widzę, że nie jest już w stanie mnie słuchać. Milknę więc na dłuższą chwilę, starając się dać Adasiowi czas.
.....
- Bardzo chcesz na ten samochodzik?
- Taak!
- Wiesz co? Chciałabym wymyśleć jakiś sposób żeby pocieszyć ten twój smutek.
- Nie da się! Tylko samochodzik pomożeeeee!
- Hmm... Wiesz co? Jak ja jestem tak bardzo zła, to wtedy w mojej głowie nie ma miejsca na pomysły. Jest tam tylko złość i krzyk. Nie umiem wtedy poszukać rozwiązania. Chcesz sprawdzić czy u ciebie też tak jest?
- Tak.
- No i jak to jest u ciebie? Masz jakiś pomysł?
- Nie.
- W twojej główce mieści się teraz tylko krzyk?
- Tak.
- Hmm... Ja nie krzyczałam, więc u mnie jest trochę więcej miejsca i wpadłam na pewien pomysł. Chcesz wiedzieć jaki?
- Tak.
- Moglibyśmy pójść na lody. Co ty na to?
- Taaaak! Choćmy na lody! Uwielbiam lody! A ty mamuniu?
- Ja też!
:-)



wtorek, 11 sierpnia 2015

No to nie krzycz...

- Aaaaa! - krzyczę - Zejdź natychmiast z moich włosów! Adaś, schodź!
Mam dość długie włosy. Leżałam sobie właśnie na kanapie, a dziecię moje zapragnęło przytulić się do mnie i w tym celu położyło się na mojej głowie, odpychając się przy tym kolanami od kanapy, na której leżały moje włosy. Miałam wrażenie jakby ktoś chciał mi wyrwać z głowy całe owłosienie, więc krzyk wyrwał się z moich ust instynktownie.
Adaś nie drgnął nawet o milimetr.
- Schodź ze mnie Adaś, wyrwiesz mi wszystkie włosy! -wrzeszczę dalej.
- Ale... Nie wiem jak... - dociera do mnie w końcu cichy, przestraszony głosik.
- Po prostu zdejmij nogi z moich włosów.
Nareszcie Adaś schodzi. Podnoszę się i patrzę na niego. Patrzy na mnie wielkimi oczami pełnymi łez, buzia w podkówkę. 
- Wystraszyłeś się, co? Jak tak krzyknęłam?
Całe napięcie pryska, łzy jak grochy wypływają w jednej sekundzie.
- Tak - słyszę -bo ty codziennie tak krzyczysz - tuli się do mnie.
Już chcę zaprzeczyć, przecież wiem, że zdarza mi się to rzadko, ale nagle zdaję sobie sprawę, że nie o to chodzi. Może rzeczywiście ostatnio łatwiej wpadam w złość?
- Nie chcę na ciebie krzyczeć, synku.
- No... to nie krzycz. To przecież łatwe.
Hmm....
- Tak myślisz? 
- Tak...
- A tobie jest łatwo nie krzyczeć?
- Tak, bardzo łatwo.
Hmm....

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Kto mi wybrał imię?

- Mamuniu, kto mi wybrał imię?
- No.... ja i tata - odpowiadam po dłuższej chwili, zaskoczona faktem, że moje dziecię rozważa takie rzeczy.
- Nie podoba mi się, chciałbym zmienić...
- ... :-O

Pani doktor... jaka ona jest?

- Nie chcę do pani doktor!
Wracamy właśnie z przedłużonego weekendu i w drodze powrotnej wypadła nam wizyta kontrolna u pediatry. Wszystko było ok, gdy o tym rozmawialiśmy kilka godzin wcześniej. Nagle jednak na froncie nastąpiła zmiana.
- Dlaczego nie chcesz? Myślałam, że to obgadaliśmy, mówiłeś, że ok.
- Pani doktor jest brzydka!
- A może jest ładna? - Mój eM próbuje żartobliwie zapobiec rozwinięciu się akcji - Może ma ładne włosy i piękny uśmiech??
- Nie ma! Jest brzydka!
- Hmm... - zamyślam się i nie mówię nic więcej, bo co tu powiedzieć???
Mija kilka chwil.
- Nie chcę iść do pani doktor! Jest zepsuta!
Otwieram szeroko oczy i walczę z wybuchem śmiechu.
- Jaka jest? - dopytuję by zyskać na czasie.
- Zepsuta!
- A co to znaczy, że jest zepsuta?
- ....
Mija kolejne kilka chwil.
- Chcę, żeby była w koszu na śmieci!!
Naprawdę nie wiem co teraz powiedzieć. W głowie mam pustkę. No bo co tu odpowiedzieć na tak abstrakcyjne wyznania?
- Chcę żeby była w koszu! - wyraźnie słyszę, że potrzebuje naszego potwierdzenia, że usłyszeliśmy.
- Słyszę Cię kochanie - mówię więc czując, że abstrakcyjność wyrażania uczuć przez mojego syna zdecydowanie przerasta dziś moje możliwości.
- Pani doktor jest kupa! - pada następny "miły" epitet pod adresem pani doktor, której nawet nie widzieliśmy, idziemy do niej pierwszy raz.
- A co ci się u pani doktor nie podoba? - zaczynam w końcu łapać wiatr w żagle, podtrzymuję tę rozmowę czując, że Adaś chce wyrzucić z siebie całe swoje "niechcenie".
- Patyczek!
- Przecież ustaliliśmy, że poprosimy by nie używała patyczka. Co jeszcze Ci się nie podoba?
- Stetoskop!
- Co jeszcze?
- Latareczka do ucha!
- A czy jest tam coś co ci się podoba?
- Nie!... Nie podoba mi się ta droga!
- Dlaczego?
- I ten budynek!
- Dlaczego?
- Bo prowadzi do pani doktor!
Rozmowa trwała w taki deseń całą drogę, już nawet nie pamiętam wszystkich dialogów. Dojechaliśmy, poszliśmy. Wizyta odbyła się bez żadnego kłopotu. Wyszliśmy z gabinetu.
- I jak synku? Czy ta pani doktor była zepsuta? - dopytuję, używając słowa, które najbardziej mi się spodobało :-)
- Nie! Była fajna!
I tyle w temacie :-)
Warto nie zaprzeczać dziecięcym emocjom :- )

czwartek, 6 sierpnia 2015

Podaj dalej...

Jest taki blog, na który często zaglądam i niezmiennie odczuwam rozczarowanie, gdy nie znajduję nowych postów :-)
To dobrarelacja.pl Małgosi Musiał. Polecam każdemu, kto zastanawia się czy stawiając na bliskość, skupianie się na potrzebach, odpuszczanie i towarzyszenie dziecku ( zamiast pochwał, nagród, kar i innych wątpliwych przyjemności ), nie wyhodują sobie małego tyrana.
Małgosia zaproponowała akcję „Podaj dalej”.
Jako że mam co polecić, i uważam, że to świetna inicjatywa, biorę udział :-)
Ważne wpisy, które chciałabym „podać dalej”:







Rozmowy niedokończone...


Zrobiliśmy małe zakupy, staliśmy już przy samochodzie, pakując je do bagażnika. Nagle usłyszeliśmy krzyki. Obejrzałam się, Adaś też. Kilka metrów od nas ochroniarz szamotał się na ziemi z młodym człowiekiem, który wyniósł ze sklepu kilka butelek mocnych trunków. Akcja szybko się skończyła. Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy.
- Mamo, a co robili tamci panowie?
- Synku, to był pan ochroniarz, który złapał złodzieja.
- Dlaczego?
- Bo wziął ze sklepu napoje i za nie nie zapłacił.
- Dlaczego nie zapłacił?
…Etap „dlaczego?”…Ile to może trwać? – zastanawiam się.
- Dlaczego nie zapłacił? – Adaś przebija się przez moje zamyślenie.
- Nie chciał zapłaci . Chciał mieć te rzeczy za darmo, bez płacenia.
- Ale dlaczego nie chciał zapłacić?
Rozmowa w tym tonie trwała kilka minut… Pytania dlaczego nie chciał zapłacić, dlaczego zabrał rzeczy bez płacenia wracały jak bumerang, mimo różnych kombinacji naszych odpowiedzi. W końcu się to wszystko jakoś wyciszyło, ale czułam, że to moje dziecko coś rozkminia nadal, uporczywie szuka odpowiedzi na pytanie, którego zapewne nie potrafi sformułować.
Następnego dnia w drodze do pracy nagle mnie oświeciło.
On mnie nie pyta dlaczego złodziej nie chce płacić, on mnie pyta dlaczego on to wybiera, dlaczego wiedząc, że coś jest złe, decyduje się to robić. Próbuje ułożyć to sobie w głowie, znaleźć w tym sens. Dlaczego dorosły człowiek świadomie wybiera zło?? Synu… myślę sobie, jadąc autobusem… nie wiem, naprawdę nie wiem dlaczego na świecie są ludzie, którzy świadomie wybierają zło. Bo kto tak naprawdę zna odpowiedź na to pytanie? Nie chcę Ci mówić, że może nie potrafią inaczej. Tak łatwo jest, gdy robimy coś krzywdzącego innych lub siebie, powiedzieć: nie potrafię inaczej, to silniejsze ode mnie. Nie chcę Ci synu mówić, że tak czasami bywa, nie chcę budować w Tobie zgody na zasłanianie się w ten sposób przed odpowiedzialnością za swoje życie… Dlaczego ludzie świadomie wybierają zło? Krąży mi po głowie słowo „potrzeba”, jednak czuję, że nie znajdę dobrych słów by wytłumaczyć to trzylatkowi podpierając się teorią o potrzebach.
- Synku, decydują się na to, uważając, że to najlepszy wybór - mówię następnego dnia po południu, po ponownym wywołaniu tego tematu – oni nie zastanawiają się nad tym, czy to jest złe, czy kogoś krzywdzi – ciągnę i urywam myśląc sobie… o rany, dlaczego wypowiadam takie oceny? A może się zastanawiają?  Chcę się wycofać, z tej wypowiedzi, jakoś ją poprawić, ale już lawina ruszyła:
- Dlaczego się nie zastanawiają? – dopytuje dziecię.
- Chyba źle powiedziałam, może być tak, że niektórzy się zastanawiają, a niektórzy nie.
- A dlaczego?
… Rany… synu, nie wiem dlaczego…
- Bo każdy człowiek jest inny. Może być tak, że jeden złodziej się nad tym zastanawia, bo czuje, że to co robi nie jest dobre, ale nie potrafi przestać kraść.
- Dlaczego?
- Co dlaczego synku? – dopytuję, dając sobie kilka sekund na przemyślenie, co właściwie chcę powiedzieć.
- Dlaczego tak się dzieje, że nie potrafi przestać?
… Milczę przez chwilę… No dlaczego nie potrafi? Nie wiem. Może potrafi tylko nie chce. Może źle powiedziałam.
- Bo nie wie, jak to zrobić, żeby przestać. A czasami jest też tak, że ktoś nie chce przestać kraść.
- Dlaczego nie chce przestać?
…Aaaaaaaa!
Krzyczę w swojej głowie. Dziecko przypiera mnie do muru – myślę sobie, ale gdzieś w środku czuję cichą radość, że to moje dziecię nie odpuszcza, że dopytuje, że szuka odpowiedzi, że się nad takimi rzeczami zastanawia.
- Dlaczego mamuniu?
Wracam do rzeczywistości.
- Dlaczego nie chce przestać? Może dlatego, że nie spotkał jeszcze nikogo, kto by pomógł mu zobaczyć, że kradnąc różne rzeczy tak naprawdę robi sobie krzywdę.
- A dlaczego?
…Aaaaaaa!... Krzyczę znowu w głowie… słowo „dlaczego” powinno zniknąć ze słownika! Jak wytłumaczyć trzylatkowi na czym to polega?
- Bo żaden człowiek nie może być naprawdę szczęśliwy jeśli robi coś co krzywdzi innych – odpowiadam najprościej jak potrafię.
- Dlaczego?
- Pomyśl sobie o tym jak wczoraj biłeś tatę. Wiem, że byłeś wtedy zły i chciałeś się wyzłościć. Czy bicie taty Ci pomogło? Poczułeś się lepiej? Byłeś potem szczęśliwy?
- Nie wiem – odpowiada mój trzyletni syn. No tak, za dużo pytań.
- Mówiłeś wczoraj, że bicie miało Ci pomóc, pamiętasz?
- Tak.
- Czy pomogło?
- Tak…
Otwieram usta by zaprotestować, w ostatniej chwili się reflektuję.
- Ok, pomogło, bo się uspokoiłeś. Ale czy czułeś też radość?
- Nie.
- No właśnie. Chodzi o to, że bicie zawsze krzywdzi i nawet jeśli pomaga wyrzucić złość, to nie jesteśmy potem szczęśliwi. Tak samo czują się złodzieje.
- Jak?
… Rany, dlaczego zabrnęłam tak daleko?
- Kiedy coś ukradną mają tą rzecz, którą bardzo chcieli mieć. Tak jak Ty bijąc tatę, chciałeś wyrzucić z siebie złość i znów mieć w serduszku spokój. Ale ponieważ wiedzą, że to co zrobili jest złe, nie są naprawdę szczęśliwi.
- Dlaczego?
Rozmowa trwała i trwała. Niezmordowany jest ten mój syn w drążeniu w takich tematach… I przy okazji pokazuje mi, jak mało znam prawdziwych odpowiedzi, jak wiele moich odpowiedzi nie jest w rzeczywistości wiedzą, tylko szablonem, który pomaga mi wygodnie uporządkować rzeczywistość…

Jak pomóc smutkowi?


- Bajkę chcę! Psi patrol! – jestem w łazience, więc do moich uszu dochodzi słabe echo tego nieznoszącego sprzeciwu tonu, wymierzonego w mojego męża.
Jest godzina 7:00 rano, jestem już pół godziny spóźniona do pracy. Dziecię moje wie, że rano bajek nie ogląda, chyba że w weekendy. Nie dopomina się więc prawie nigdy.
No i musi akurat dziś! Akurat wtedy kiedy myślę już tylko o tym, żeby wyjść w końcu z domu.
Staram się nie słyszeć wymiany zdań, jednak ze względu na krzyki, dociera do mnie wszystko. Słyszę, że rozmowa zmierza w zdecydowanie niedobrym kierunku. Idę do pokoju.
- Hej synu, słyszę, że chcesz bajkę.
- Taaak! – rozdzierający krzyk i łzy jak grochy w oczach.
- Wiesz co? Wezmę Cię do łazienki, usiądziesz na dywaniku obok mnie, będę czesać włosy i będziemy mogli o tym pogadać, ok?
- … - Cisza, ale dał się wziąć na ręce, co uznałam za zgodę.
- Chcę bajkęęęęę! – kolejny wrzask, gdy już usadowił się na dywaniku w łazience.
- Synku, słyszę, że chcesz bajkę. Bardzo, bardzo, najbardziej na świecie, wiem. To nie jest dobry moment. Nie włączamy rano bajek bo mamy zbyt mało czasu by zdążyć je obejrzeć. Czy jest coś co pomogłoby Ci w tej sytuacji?
- Nieeeee!
- Hmm… A gdybyśmy zabrali Twoje figurki z Psiego patrola do samochodu i tam pobawili się w tę bajkę?
- Nieeeee! Tylko bajka na telewizorze mi pomoże!
Chcę dalej drążyć, ale nagle intuicyjnie zmieniam kierunek.
- A Ty jesteś teraz smutny czy zezłoszczony?
- Smutny!
- Aha. Ja też czasami jestem smutna gdy nie mogę czegoś mieć. Chciałbyś usłyszeć co wtedy robię, żeby pomóc temu smutkowi odejść?
- Tak.
- Staram się zająć czymś innym. Wtedy nie myślę o tym czego tak bardzo chcę i czego nie mogę dostać. Chcesz spróbować?
- Tak.
- Ok, to co będziemy robić?
… cisza… już pobiegł do pokoju zająć się czymś innym…
Dokończyłam układać włosy i w 5 minut wyszliśmy z domu.