niedziela, 29 listopada 2015

Czego chcemy dla naszych dzieci... cz. 3



Wszyscy chcemy aby nasze dzieci:

Czego chcemy dla naszych dzieci... cz.1

Czego chcemy dla naszych dzieci... cz. 2

3. Umiały bronić własnych granic

No i tutaj na tapecie to słynne „nie”. W wieku około dwóch lat zaczyna się ten etap. Do czego to służy? Ano do tego, by dziecko to „nie” umiało mówić, bo to przydatne. Warto być asertywnym gdy miły, ale obcy pan z pieskiem zaprasza do zabawy ze zwierzakiem tam trochę dalej na końcu parku, gdy na imprezie nie chce się pić do upadłego, ale wszyscy to robią, gdy w pracy szef przekracza wszelkie granice itd., przykłady można mnożyć. Ale ta asertywność nie spada nam z nieba nagle w wieku dorosłym. Czas gdy dziecko uczy się być asertywnym to właśnie czas 2-3-4 lat. Potem jest to o wiele trudniejsze, a czasami niemożliwe. A jak dziecko się uczy? Ano sprawdza, czy ma do tego „nie” prawo, nie zgadzając się na nic na prawo i lewo. Jeśli ja jako rodzic uszanuję jego prawo do tego „nie” zawsze wtedy gdy to możliwe, dziecko dostanie ode mnie taki przekaz: Aha, moje zdanie jest ważne, mogę odmawiać jeśli czuje, że czegoś nie chcę” To przekaz, który dziecko zachowa w podświadomości i poniesie w dorosłość. I nie będzie się bało bronić własnych granic. A przecież o to nam chodzi, czyż nie? :-)

czwartek, 19 listopada 2015

Czego chcemy dla naszych dzieci... cz.2

Wszyscy chcemy aby nasze dzieci:

Czego chcemy dla naszych dzieci... cz.1

2. Umiały decydować mądrze

Decydowanie jest taką samą umiejętnością jak każda inna. Aby nauczyć się jeździć na rowerze, dziecko musi na ten rower wsiąść. I musi spróbować samo pojechać, musi się też wiele razy przewrócić. Aby umiało decydować mądrze, musi po prostu…decydować, samo decydować oraz nie jeden raz wybrać źle i poczuć skutki tych wyborów, bo to najlepsza nauka. Jeśli już przytoczyłam wszystkie możliwe argumenty, które miały przekonać mojego syna, że jest mokro, więc warto założyć kalosze, a on nadal wybiera lekkie adidaski, to tutaj kończy się moja rola. Zrobiłam wszystko, teraz on decyduje. Wybrał adidasy, potem na dworze chciał skakać po kałużach. Cóż nie da się zrobić tego w adidasach, po pierwszym skoku były mokre. Był żal i płacz, trzeba było wrócić do domu i spacer się skończył. Moje dziecko nie usłyszało ode mnie „a nie mówiłam”, nie usłyszało też, że „następnym razem mnie słuchaj”. Wzięłam na kolana, przytuliłam i zapytałam, czy jest coś co możemy zrobić następnym razem by spacer po kałużach się udał. I moje dziecko powiedziało mi, że tak, trzeba założyć kalosze. Nigdy więcej nie polemizował ze mną na temat, które buty na jaką pogodę, a przy okazji dowiedział się, że warto brać pod uwagę zdanie i opinię rodzica. To, że od początku to była jego decyzja, potem jego doświadczenie i na koniec jego własna refleksja, wywołana jedynie moim pomocniczym pytaniem, sprawiło, że nigdy więcej nie mieliśmy takiego kłopotu. To jest wspieranie dziecka w uczeniu się podejmowania decyzji. Ono uczy się wtedy dwóch rzeczy: brania rzeczywistej odpowiedzialności za skutki swoich wyborów oraz brania pod uwagę zdania ludzi starszych i bardziej doświadczonych.
Błędy w wieku 3 lat mają inny kaliber niż te w wieku 15 lat. Wolę by moje dziecko mogło ćwiczyć się w wyborach i decyzjach teraz, by nacieszyło się tą wolnością w wieku 3,4,5 lat niż zachłysnęło się nią w wieku nastoletnim. Bo wtedy jego błędy mogą być trudniejsze do naprawienia.

środa, 18 listopada 2015

Potrzebuję kogoś mądrego...


No to mały przerywnik, żeby nie było zbyt poważnie :-)

- Tato, a będziesz ze mną robił wyścigówkę z kartonu, jak skończę oglądać baję?
- Adasiu, dziś muszę trochę popracować, ale mama na pewno chętnie z tobą to porobi.
- Ale ja potrzebuję kogoś mądrego!

Kurtyna...

Czego chcemy dla naszych dzieci...

Zdarzyło mi się rozmawiać kiedyś z pewnym tatą o wychowaniu i relacjach z dziećmi. Ta rozmowa zaowocowała pewnego rodzaju podsumowaniem na temat tego czego chcemy dla naszych dzieci. Okazało się, że niezależnie od tego czy stosujemy kary i nagrody czy rodzicielstwo bliskości i nvc, te pragnienia i życzenia są takie same. Wszyscy chcemy aby nasze dzieci:

1. Były wrażliwe na potrzeby innych ludzi

2. Umiały decydować mądrze

3. Umiały bronić własnych granic

4. Miały swoje zdanie

5. Szanowały zdanie innych

6. Szanowały normy społeczne, kulturowe i obyczajowe

7. Umiały rozwiązywać konflikty pokojowo

8. Były kreatywne i nowatorskie

9. Były odważne i uczciwe

10. Robiły w życiu coś z czego będą zadowolone

Zadaliśmy sobie pytanie jak możemy pomóc naszym dzieciom to wszystko osiągnąć. Rozmowa była bardzo żywa, jednak nie chcę tutaj całej przytaczać.

Chciałabym natomiast podzielić się tym, jak ja to widzę.

Zacznę od punktu pierwszego.

1. By nasze dzieci były wrażliwe na potrzeby innych ludzi.

Aby tak się stało dziecko musi dowiedzieć się, że potrzeby innych ludzi są ważne. I właściwie to tyle. Tylko dlatego że są ważne, trzeba brać je pod uwagę. Nie aby mamie nie było przykro, nie dlatego żebym nie dostał kary, nie dlatego, że dostanę za to naklejkę, nie dlatego, że tata na mnie nakrzyczał, i nie dlatego, że ktoś mi to nakazał mimo że ja nie chciałem. Czy widać tę różnicę? Różnicę w motywacji? Czym się kieruje dziecko wychowane na zakazach, nakazach, karach i nagrodach? Odruchem serca? Rzeczywistą chęcią zrobienia czegoś dla kogoś? A może jednak nagrodą, którą za to otrzyma? Albo strachem przed karą którą może dostać? Nie ma znaczenia, co Ty dziecku tłumaczysz, jeśli ono nie może samo wybrać tego dobra, do którego je chcesz zmusić. Ważne jest co ono czuje w sercu, z jaką motywacją coś robi. Czy bierze pod uwagę potrzeby innych ludzi, bo samo czuje, że to słuszna droga czy tylko dlatego, że Ty mu nakazałeś.

Sztuka mądrego towarzyszenia dziecku polega na tym, aby zamiast nakazywać i zakazywać, nakłaniać i przekonywać, pokazywać dziecku świat i jego zawiłości i zależności w taki sposób by ono samo chciało wybrać dobro. A jeśli tego nie wybierze, to uszanować jego wybór i pozwolić mu na błąd. Bo tylko to co ono samo wybierze będzie z nim do końca życia, nawet gdy Ciebie przy nim nie będzie by karą czy nagrodą, zmusić go do tego.

Nie tylko dzieci tak funkcjonują. Wystarczy pomyśleć chociażby o dorosłych w pracy. Który sprzedawca jest najskuteczniejszy? Ten, który wierzy w to co robi i mówi. Bo jest autentyczny. Ten, który tylko powiela formułki, bo tak mu kazał szef, bo taka polityka firmy nigdy nie będzie wybitnym pracownikiem.

Cdn.

sobota, 14 listopada 2015

Wielkie żółte lalki


- Mamooo! Idę do ciebie do kuchni! Chcę tam czekać na picie!
- Adaś nie! Już leżałeś pod ciepłą kołderką. Wracaj do łóżka, ja zaraz przyjdę.
...
...
...
- Hej, wyglądasz na smutnego. Chciałeś poczekać na picie w kuchni? Ze mną?
- Tak, chciałem poczekać z tobą. Nie lubię być tutaj sam, lubię być z kimś. Lubię być z tobą. Boję się sam. Smutno mi było gdy tu na ciebie czekałem ( łzy w oczach ).
- Chciałbyś żebyśmy następnym razem zrobili inaczej? Chcesz czekać obok mnie, a nie sam w łóżku?
- Tak, chcę z tobą.
...
Warto pytać dzieci co czują. Bo można łatwo przegapić ważne sprawy i niechcący narazić dziecko na niepotrzebne konfrontacje. Ze strachem na przykład. I nie to, że nie trzeba strachu oswajać. Trzeba. Jednak inny jest na to czas i inne miejsce niż te parę minut przed zgaszeniem światła.
U nas przed snem pali się zawsze mała lampka nocna oraz ledowy pingwinek w kontakcie. Więc w pokoju jest światło, ale przytłumione, tyle tylko by przy nim przeczytać książeczkę przed snem, potem lampka gaśnie, zostaje pingwinek. Adaś od czasu pewnego snu o wielkich żółtych lalkach, które głośno rozmawiały i chciały wejść do domu, boi się być dłużej niż parę chwil sam w pokoju w dzień ( chyba że się mocno zapamięta w zabawie ), a już w nocy to nie wejdzie sam do ciemnej łazienki czy pokoju w ogóle. Wiem, że to minie, nie robię z tego sprawy. Ale nie w tym rzecz.
W tej sytuacji, która miała miejsce wczoraj, Adaś nie powiedział mi wcale, że się bał, a ja po prostu nie pamiętałam. On jest bardzo wyczulony na moje prośby, rzadko mi odmawia, chociaż wie doskonale, że może to zrobić i wierzę, że właśnie dlatego, że ma wolność w tej kwestii, zazwyczaj ze mną współpracuje i rezygnuje dosyć często ze swoich potrzeb, na rzecz moich próśb. Jednak czasami, tak jak w tej sytuacji, posłuchał mnie, mimo, że się bał zostać sam. Nie wiem dlaczego. Tak wybrał. I gdybym nic wtedy nie powiedziała, nie dowiedziałabym się jakie to było dla niego trudne - posłuchać mnie, i jakie ważne bym ja go o to zapytała.
I tak myślę sobie, że u nas nic się takiego nie stało, bo relacja nasza wzajemna oparta jest na ufności, szacunku, zrozumieniu. Te dwie minuty strachu nie zaszkodziły Adasiowi, wyjaśniliśmy sobie wszystko i wiemy co zrobimy następnym razem. Ale pomyślałam przy tej okazji o dzieciach, które muszą być bezwzględnie posłuszne, które muszą spać same w swoim pokoju, w swoim łóżku i nawet jeśli płaczą, to rodzice przecież nie pozwolą sobą rządzić! O nie! Dziecko ma spać i już. Ma "przemyśleć" samo w swoim pokoju swoje zachowanie. Ma czekać w łóżku, aż mama przyjdzie. A co jeśli te dzieci właśnie tak się boją, jak Adaś wczoraj? A co jeśli nie potrafią jeszcze dobrze mówić? I płaczem tylko dają znać, że coś jest nie tak. Płaczem nad którym nikt się nie pochyli, bo przecież dziecko tym płaczem, w tej właśnie sytuacji na pewno tylko "wymusza" to czy tamto, jak się przyzwyczai, to płakać przestanie. I nie ma znaczenia, że rodzic wchodzi do pokoju, co 2-3-5 czy ile tam minut, żeby dziecko uspokoić, pocieszyć, pogłaskać. To nawet gorzej. Dziecko nabiera nadziei, że w końcu nie będzie musiało być samo, a tu mama po chwili znów wychodzi, a strachy z ciemnych kątów ożywają.
Wierzę, że takich dzieci jest coraz mniej. Chcę wierzyć, że zmienia się spojrzenie na relację rodzic-dziecko. Jednak dziś myślę ze smutkiem o wszystkich tych maluchach, które maja trzy lata, dwa lata lub mniej, które nie potrafią jeszcze dobrze mówić i które muszą w samotności mierzyć się z wielkimi, żółtymi lalkami, które chcą wejść do ich pokoju...

Moralność dziecka...


Czy ktoś zastanawiał się kiedyś jak to jest z postrzeganiem dobra i zła u dzieci?
Czy uważasz, że dziecko rodzi się i żyje na świecie jak czysta karta w kwestii moralności? Że nie posiada zdolności oceny co jest moralnie dobre lub moralnie złe, dopóki rodzic/dorosły mu tego nie powie? Uważasz, że dziecko wychowane w bliskości, szacunku, wolności i zaufaniu, które ani razu nie usłyszało od rodzica oceny: to jest złe, a to dobre, naprawdę nie będzie samo potrafiło tego rozróżnić?

Kiedyś wracaliśmy z przedszkola i zobaczyliśmy psa na smyczy w kagańcu. Pisałam tu kiedyś o tym, powtórzę. Adaś zapytał co ten piesek ma na pyszczku założone, więc mu wyjaśniłam, że to po to by ludzie wokół czuli się bezpieczni i żeby piesek ich nie mógł ugryźć, gdyby się np. bardzo zdenerwował.
Moje dziecko pomyślało chwilę i odpowiedziało mi tak:
- Mamusiu, on by chyba wolał biegać sam, bez tego urządzenia na buzi, prawda? On chyba jest smutny, że to ma.
Nigdy wcześniej o tym nie rozmawialiśmy, nawet nie wiedział co to jest kaganiec, a jednak wyczuł, że dla psa nie jest to miłe i komfortowe.
I powiem Wam, że ja się poczułam wtedy jakoś dziwnie, chociaż sama psa nie mam i mu kagańca nie zakładam, to poczułam się jakby społecznie odpowiedzialna za te wszystkie psy, którym ludzie te kagańce zakładają i głupio mi było przed moim dzieckiem, za tą naszą zdobycz cywilizacji jaką jest kaganiec. No bo fakt, w zgodzie z naturą to nie jest i psa na pewno nie zachwyca.
Nie musiałam tego tłumaczyć. On to czuł.
Dzieci najczęściej instynktownie chcą wybierać to co właściwe, ale gdy odbierany im wiarę w to, że to potrafią ( a dzieje się tak zawsze gdy rodzic musi mieć rację na każdym kroku i nieustannie pokazuje dziecku: zobacz, to jest dobre, a to złe, to białe a to czarne ), w pewnym momencie tracą tę umiejętność, a może bardziej: przestają wierzyć, że potrafią same oceniać moralnie wybory swoje i otoczenia. Zamiast same oceniać i wybierać, które postępowanie jest właściwe, coraz częściej rozglądają się za kimś, kto im to powie. Jeśli to jest rodzic, to zazwyczaj nie najgorzej ( ale i tak tylko do wieku nastoletniego, potem poszukają gdzie indziej ), ale rodzic nie zawsze jest obok, więc może kolega? Pan w sklepie? Pani w autobusie? Sąsiadka? Robi się chaos, bo często wzorce są sprzeczne, a sobie i swojej zdolności oceny już dziecko nie wierzy, więc i często chaotycznie wybiera, raz jak rodzice powiedzieli, raz jak kolega pokazał...
Wiem, że nie raz Adaś źle wybierze, natomiast my dużo, bardzo dużo rozmawiamy, o uczuciach, emocjach, sposobach postępowania, ale nie z perspektywy autorytarnego rodzica, który wszystko wie najlepiej. Ja wiem, że Adaś zazwyczaj wie kiedy coś jest właściwe, a kiedy nie ( mówię tu o standardowych, codziennych sytuacjach ), i ja mu tego nie muszę mówić, natomiast między wiedzą a wyborem jest czasami przepaść i moja rola jest według mnie głównie tu: by pomóc mu dostrzec jego własne emocje związane z daną sytuacją, emocje odbiorców jego zachowań, rozróżnić poczucie chęci zrobienia czegoś po prostu od poczucia chęci zrobienia czegoś właściwie. Natomiast niczego nie chcę mu narzucać. Dzięki tym "złym" wyborom ( a umówmy się czy 3 latek jest w stanie podjąć decyzję, która zaważy na jego życiu? ), także się czegoś nauczy, nawet więcej, bo nie od dziś wiadomo, że człowiek najlepiej się uczy na własnym doświadczeniu.
Dziecko nie rodzi się pozbawione moralności. Kwestia wpływu otoczenia to co innego. Silna oparta na wolności, szacunku i bliskości relacja z rodzicami, ma pomóc dziecku umocnić się w jego instynktownie dobrych wyborach, zwłaszcza gdy otoczenie daje przykłady złych wyborów. Jeśli relacja z rodzicami oparta jest na wolności i zaufaniu, to dziecko w istotnych moralnie sprawach, będzie naśladowało rodziców.
I jestem pewna, że każde dziecko, z którym w domu dużo rozmawia się o szacunku, o wolności ( również jego - dziecka ), o granicach, o emocjach i uczuciach, gdzie wolno okazywać złość i niezadowolenie tak jak się to w danym momencie potrafi, gdzie wolno płakać godzinę nad połamanym herbatnikiem bez słuchania niepotrzebnych upomnień, gdzie dziecko ma prawo do własnych wyborów bez wysłuchiwania ocen ( jeśli sobie tego nie życzy ), gdzie zdanie każdego członka rodziny jest tak samo ważne, gdzie każdy ( również dziecko ) sam decyduje o swoich potrzebach fizjologicznych ( również o tym czy i kiedy drzemie w dzień oraz kiedy i ile je ), gdzie każdy ma prawo decydować o swojej własności ( również dziecko o swoich zabawkach, nawet jeśli chce zabawkę za 200 zł oddać za pluszowego misia lub rzucić w złości ) itd. itd. Jestem pewna, że dziecko z takiego domu nie potrzebuje pokazywania palcem: zobacz, to jest zło, a to jest dobro.
Wszystko sprowadza się do wyborów i według mnie to jest to co najważniejszego rodzic może dać dziecku, możliwość ćwiczenia się w tych dobrych wyborach w domu, gdy jeszcze te wybory mało szkody mogą wyrządzić, po to by potem właśnie, niezależnie od tego gdzie dziecko rzuci los, w jaką kulturę i jak bardzo złe środowisko, żeby ono umiało ufać sobie, swoim przekonaniom i wyborom.

piątek, 13 listopada 2015

Ważne i ważniejsze....

- Mamo, a wiesz, że kosmos nie ma końca? Wiesz, że świat też nie ma końca?

- Naprawdę? Skąd o tym wiesz?

- Tak mówił Piaskowy Wilk…

--

Dzień się kończy, długi dzień. Gospodarcza sobota. Niby wszystko było ok, wszyscy w dobrych humorach i żadnych nabitych guzów, żadnych nietrafionych posiłków, nie za mało bajek, żadnych żądań rzeczy, których akurat nie ma w domu. Tylko uśmiechy i zabawa. No sielanka.

A jednak dziewięć godzin nieustających dziecięcych pokrzykiwań, szczebiotów, wołań „mamuniu, zobacz, mamuniu, zapal światło, mamuniu choć, mamuniu to i tamto”, dziewięć godzin w towarzystwie dźwięków a to plastikowego młotka, a to piłki, a to powarkiwań atakującego tygrysa, łomotu hulajnogi, setny raz tego dnia walącej w kanapę przy hamowaniu, tu coś upadło, tam słychać niewyłączony od pół godziny helikopter, chociaż nikt się nim już nie bawi. I ten klocek, na który znów nadepnęłam, bo przecież najlepiej buduje się siedząc w cieniu maminych nóg, i pudło o które sią potknęłam drugi już raz, dziecięce majtku rzucone na środku łazienki. A w międzyczasie gotowanie, pranie, sprzątanie, sobotnia codzienność. W takie dni gdzieś w środku potrafi narastać nieuświadomiona cicha irytacja, wywołana zmęczeniem, zbyt dużą ilością dźwięków i bodźców. Irytacja, która potrafi czasami wybuchnąć przy tak drobnej sprawie, że wszyscy wokół patrzą na mnie zszokowani reakcją godną Wezuwiusza.

- Mamusiu, wystraszyłem się… - słyszę wtedy zazwyczaj – wystraszyłem się twojego głosu i tego krzyku.

Ech…

Ja sama też patrzę na siebie ze zdziwieniem, a jednocześnie wiem, że nie umiem w tej chwili być inna, nie umiem być racjonalna, że już mam dzisiaj za dużo wszystkiego i jedyne czego mi potrzeba teraz, to zrozumienie od otoczenia. Zrozumienia, że to tylko chwilowa niedyspozycja, zdenerwowanie, zły humor, który minie, gdy w końcu odpocznę.

Tak, tak, my dorośli też tam mamy, nie tylko dzieci. Chce pamiętać o tym zawsze: w sklepie, gdy odmowa kupienia żelków spotyka się z krzykiem w pełnej skali, w samochodzie, gdy do domu jest jeszcze 5 minut, ale okazuje się, że to o wiele za daleko i nieeee! nie wytrzymam tyle!! o poranku, w który zaspałam do pracy, ale i tak trzeba dokończyć budowę garażu, po urodzinach kolegi z przedszkola, kiedy w domu świat nagle stracił wszystkie urodzinowe barwy i nic, ale to nic nie jest ciekawe, fajne, miłe, po całym dniu w przedszkolu nasyconym samodzielnością, gdy nagle okazuje się, że znów mam w domu niemowlaka, którego trzeba przebrać, nakarmić, zanieść tu i tam, i mogłabym tak jeszcze przez kilka stron.

Chcę pamiętać, że każdy, KAŻDY! ( nawet, a właściwie tym bardziej 2-3-4 latek ), potrzebuje zrozumienia, kiedy ma już tak dość, że nie umie się opanować, kiedy opanowywać się wcale nie chce. Kiedy chce tupnąć, krzyknąć, trzasnąć drzwiami. Chcę pamiętać o tym, że dzień pełen radości z wizyty na basenie i emocji z wizyty ulubionej cioci to jak wizyta na siłowni, a potem dobra impreza z przyjaciółmi. Wieczorem marzymy, żeby to ktoś inny pozmywał naczynia, zrobił gorącej herbaty i najlepiej jeszcze zaniósł nas do łóżka. Chcę pamiętać, że dzień w przedszkolu to jak dzień na bardzo wyczerpującym szkoleniu, dużo nowości, dużo emocji, dużo samodzielnej, często kreatywnej pracy. Ręka do góry kto po ośmiogodzinnym szkoleniu lub pracy nie marzył o tym aby do domu pojechać taksówką zamiast swoim samochodem, kto nie marzył o tym by jutro była sobota, i kto wieczorem miał jeszcze siłę aby sprzątać z chęcią i uśmiechem swój pokój i to od razu gdy nas ktoś o to poprosi. Chcę pamiętać o tym kiedy wieczorem nie mogę dojść do komody z dziecięcymi ubraniami, bez rozgarniania na boki rozsypanych zabawek.

Lubię odpuszczać sobie… sprzątanie, gotowanie, składanie prania. Na rzecz dobrego filmu czy książki, odpoczynku, wieczornych rozmów z mężem. Lubię odpuszczać dziecku… sprzątanie, mycie głowy, odniesienie talerza do zlewu. Na rzecz wspólnej zabawy, bałaganienia, wycinania, budowania z klocków, czy zwyczajnego przewalania się na łóżku ze śmiechem, łaskotkami, mnóstwem wilgotnych całusów i uścisków do braku tchu.

I tak sobie myślę, że strasznie dużo tracimy, kiedy nie potrafimy dać sobie i drugiej osobie tych dwóch cennych darów: zrozumienia dla trudnych emocji oraz odpuszczenia pewnych spraw. Jestem pewna, że za 10 lat, patrząc na mój wysprzątany dom, w którym już nie nadepnę na kawałek jabłka na podłodze, i w którym po każdym pokoju będę mogła poruszać się w ciemności, bez obawy, że wbije mi się w nogę śrubka od dziecięcego samochodu, będę wspominała z radością te chwile kiedy Adaś miał trzy lata, w zlewie piętrzyła się góra naczyń do pozmywania, dywan w sypialni domagał się odkurzania, dziecięcy pokój był ścieżką zdrowia, a my zamiast się tym przejmować cieszyliśmy się byciem razem, śmialiśmy się i turlaliśmy po łóżku, co chwilę powtarzając sobie jak bardzo jesteśmy dla siebie ważni.

Bo naczynia znów się pobrudzą, dywan zakurzy, kosz znów będzie pełen ubrań do prania, ale 3 lata dziecięce już nigdy więcej się nie powtórzą. Są rzeczy ważne i ważniejsze. I o tym też chcę pamiętać, kiedy stoję w łazience z gąbką do sprzątania w ręku, a moje dziecko woła: „Mamo! Pobawimy się w Psi patrol??!!” Zgadnijcie co zazwyczaj odpowiadam? :-D

Dzieci wiedzą lepiej.... co z tym przedszkolem.







Dzieci wiedzą lepiej… co z tym przedszkolem.


Poranek. Czas do przedszkola. Kolejny raz od miesiąca słyszę „Czy dzisiaj jest sobota? Ja nie chcę do przedszkolaaaaa!!!”. Płacz. Krzyk. A przecież to nie jest pierwszy dzień, ani nawet piąty czy piętnasty. To już dwa lata w żłobku i pół roku w przedszkolu. Po dwóch adaptacjach przebytych z uśmiechem i bez jednej łzy. Co się nagle stało? I co z tym zrobić?


Żal mi było synka mojego, bo widziałam ewidentną tęsknotę za dłuższym pobytem w domu, z mamą i tatą. Ale co tu zrobić? Problem rzeczywiście był, bo odkąd poszedł do przedszkola, przestał spać w dzień, za to po 16:00 zasypiał w drodze powrotnej z przedszkola, po prostu padał z wyczerpania i często spał do rana, lub budził się, zjadał kolację, obejrzał bajkę, pobawił się z pół godziny z nami i już trzeba było kąpać się i spać. Dom jak hotel :-( Mimo tego, że wynegocjowałam sobie w pracy indywidualny czas pracy ( zaczynam pół godziny wcześniej niż moi koledzy ), mimo tego, że pracuję na 7/8 etatu i odbieram go o 15:30, nie udało mi się uniknąć sytuacji, gdy dziecko do domu wraca tylko po to by zjeść, wykąpać się i iść spać. A przecież wszystkie moje zabiegi w pracy miały do tego nie dopuścić! Gdy chodził do żłobka i spał w południe, wracaliśmy do domu o 16:00 i do 20:00 był czas dla nas. Odkąd zaczęliśmy przedszkole, zaczęły się kłopoty.


Myślałam nad tym intensywnie, ale zupełnie nie wiedziałam co począć. Żadne kombinacje spania, nie-spania, nieudane próby zaśnięcia w przedszkolu nic nie dawały. Bo moje dziecko dodatkowo to śpioch jest. Tzn, on spać nie lubi :-) Ale jego organizm bardzo, więc te 12 – 13 godzin przespać musi, aby był wyspany. A wstaje o 6:00 w tygodniu, więc łatwo obliczyć, o której musiałby chodzić spać żeby się wyspać. Tylko, że o 18:00, to on zazwyczaj dopiero budzi się z tej drzemki, na którą zasnął w drodze z przedszkola. Więc potem zanim kolacja, bajka, krótka zabawa, kąpiel, czytanie do snu to robi się 21:00, zostaje 9 godzin snu. Znowu gdy zaśnie w drodze z przedszkola i już śpi do rana, to wiadomo jaka sytuacja: zasypia w drodze z przedszkola, budzi się by znów do przedszkola iść. Samopoczucie musi być fatalne. Czasami dorośli czują się tak po niektórych imprezach, które mogły lekko wymknąć się spod kontroli: nie pamiętasz jak wróciłeś, ale nagle budzisz się w łóżku, w domu i to wcale nie po to by odpocząć, pochodzić w szlafroku do południa, o nie. Musisz wstać i znowu na imprezę. Znajome uczucie? :-) Przyznam, że mi się zdarzyło.


No więc tkwiliśmy tak w tej sytuacji bez wyjścia, a ja nie mogłam sobie poradzić z bezsilnością, która mnie ogarniała. Pierwszy raz chyba nie widziałam zupełnie żadnego wyjścia z sytuacji, poza jeszcze większym zmniejszeniem etatu, żeby go odbierać z przedszkola jeszcze wcześniej. To rozwiązanie niestety było nierealne.


Czułam, że pomogłoby synkowi mojemu, gdybym np. mogła pracować cztery dni w tygodniu, żeby jeszcze ten jeden dzień był dla nas, gdzieś w środku tygodnia, dla złapania oddechu. Czułam, że jemu po prostu brakuje równowagi między czasem w przedszkolu i w domu.


I wtedy przyszła mi z pomocą jesień… ze swoimi chorobami. Najpierw Adaś, potem ja, rozłożyliśmy się oboje i okazało się, że trzeba dwa tygodnie w domu zostać. A od pół roku, to właściwie nam się nie zdarzyła żadna choroba, wiec i nie było kiedy emocjonalnych akumulatorów naładować.


I po tych dwóch tygodniach nagle okazało się, że przedszkole jest znowu fajne, a tęsknota za rodzicami wcale nie taka wielka :-) Rano nie słyszę już „Nie chcę do przedszkola”, zamiast tego są plany co i z kim dzisiaj będzie robione. Odetchnęliśmy :-)


A ja zdałam sobie sprawę, że tego właśnie potrzebował Adaś. Potrzebował naładować baterie. Jak chodził do żłobka to średnio co dwa, trzy tygodnie lądowaliśmy w domu na tydzień, dwa z powodu choroby. I było ok. Trochę w przedszkolu, trochę w domu. Zdobyta odporność zabrała nam ten czas w domu dla siebie i to było dużym obciążeniem dla Adasia. Nie wiem co i jak będzie dalej. Czy za parę tygodni lub miesięcy znów usłyszę, że on przedszkola nie lubi i iść nie chce? Być może. Wtedy znów będą musiała kombinować jakiś czas na naładowanie baterii.


W każdym razie… gdy przedszkole nagle staje się problemem, warto zastanowić się nad równowagą. I nie warto obawiać się zrobienia maluchowi przerwy. Bardzo często czytam i słyszę rozmowy, w których pojawia się przekonanie, że jak raz pozwolisz dziecku zostać w domu, bo ono nie chce do przedszkola, to potem już zawsze będzie chciało w tym domu zostawać.


Ja nigdy tak nie uważałam. Zdarzały mi się pojedyncze dni, kiedy dotarliśmy już do sali przedszkolnej i nagle okazywało się, że moje dziecko bardzo, ale to bardzo nie chciało zostać. I widać było ewidentnie po nim, że to nie jest kaprys żaden, tylko rzeczywista jakaś trudna emocjonalnie niechęć do zostania w dużej grupie dzieci, z dala od domu. Kto nie ma takich dni? Komu nie zdarzało się brać dnia urlopu na żądanie spod drzwi biura, bo nagle okazywało się, że za nic nie jest się w stanie dziś pracować, patrzeć na te wszystkie twarze ludzi wokół, odbierać telefony i uprzejmie tłumaczyć setny raz to samo kolejnej osobie?


Ja miałam takie dni. Brałam urlop, szłam do księgarni, kupowałam dobrą książkę i siadałam w zacisznej kawiarni, z książką w ręce i gorącą kawą parującą na stoliku. Ładowałam baterie. Mojemu dziecku chcę dać to samo: prawo do tego, by w naprawdę krytycznych emocjonalnie dniach, mógł po prostu odpocząć, powiedzieć „Nie, nie chcę dzisiaj do dzieci. Chcę zacisza domowego, książki którą mi mamo poczytasz, gdy ja będę się do Ciebie przytulał, chcę samotnej zabawy w moim pokoju, nie chcę dzisiaj zderzać się z humorami i potrzebami moich kolegów, nie chcę dzisiaj dostosowywać się do zasad przedszkolnych. Emocjonalnie nie jestem w stanie dzisiaj tego znieść.” Więc mieliśmy chyba dwa, albo trzy takie dni przez 2,5 roku przygody żłobkowo-przedszkolnej. Wracaliśmy razem do domu, mimo, że Adaś już przebrany zdążył wejść do sali. Nie spełniły się żadne przepowiednie, że sobie strzelę w kolano, bo jak raz się zgodzę, to potem ciągle będzie chciał sam decydować, kiedy idzie do przedszkola, a kiedy nie. Nawet następnego dnia nie było kłopotu z tym by do dzieci iść.


Teraz po dwóch tygodniach w domu, z których w drugim właściwie mógł iść do przedszkola, ale ja nadal chora byłam, więc zapytałam, czy chce do przedszkola, czy ze mną w domu jeszcze tydzień. Wybrał dom. I po tym kolejnym tygodniu, poszedł do przedszkola z uśmiechem na ustach, z milionem planów w głowie, chętnie i ani razu nie zapytał, czy może zostać w domu.


I tak sobie myślę, że naprawdę warto brać pod uwagę potrzeby dziecka w kwestii odpoczynku od przedszkola i jeśli tylko jest możliwość by pobyć z nim w domu, pozwolić mu naładować akumulatory, to warto to zrobić :-) Nawet najbardziej towarzyski dorosły człowiek, czasami ma dosyć ludzi i marzy tylko o tym, by zostać sam w domu, poczytać książkę, obejrzeć dobry film i by nikt nic od niego nie chciał. Nawet najbardziej towarzyskie dziecko, może czasami chcieć zostać w domu tylko z mamą/tatą i po prostu pocieszyć się byciem razem, nawet jeśli mama nie bawi się tak świetnie w policjantów i złodziei jak Staś z przedszkola :-)


A jeśli nie ma takich możliwości, bo i tak często bywa ( są dni kiedy wiem, że po prostu nie mogę wziąć wolnego, chyba że to by była sprawa życia i śmierci ) to warto przynajmniej dać dzieciom zrozumienie, wsparcie emocjonalne i gdy już minie gorący okres w pracy, zadbać o naładowanie akumulatorów małego przedszkolaka.

sobota, 7 listopada 2015

Zjadanie miłości



- Mamo, a pojedziemy kiedyś do Indii po kokosa?

- Może...A wiesz, ja kiedyś byłam w Indiach z tatą, jak jeszcze Ciebie z nami nie było.

- A gdzie wtedy byłem?

- No nie było Cię.

- Ale gdzie byłem? W domu?

- Hmm... No nie. Nie było Cię. Powstałeś dopiero potem w moim brzuszku, jak ja i tata mocno się przytulaliśmy i kochaliśmy. Dzidziuś powstaje z takiej miłości mamy i taty.

- Dlaczego? Bo dzidziuś je tą miłość? I od nie rośnie?

- Eeeeee... No tak....W pewnym sensie... :-)

piątek, 6 listopada 2015

Kaganiec



Kiedyś wracaliśmy z przedszkola i zobaczyliśmy psa na smyczy w kagańcu.

- Mamuniu, a co ten piesek ma na pyszczku?

- To kaganiec. Jest po to by ludzie wokół czuli się bezpieczni i żeby piesek ich nie mógł ugryźć, gdyby się np. bardzo zdenerwował.

Adaś pomyślał chwilę i odpowiedział:

- Mamusiu, on by chyba wolał biegać sam, bez tego urządzenia na buzi, prawda? On chyba jest smutny, że to ma.

Nigdy wcześniej o tym nie rozmawialiśmy, nawet nie wiedział co to jest kaganiec, a jednak wyczuł, że dla psa nie jest to miłe i komfortowe.

A ja się poczułam wtedy jakoś dziwnie, chociaż sama psa nie mam i mu kagańca nie zakładam, to poczułam się jakby społecznie odpowiedzialna za te wszystkie psy, którym ludzie te kagańce zakładają i głupio mi było przed moim dzieckiem, za tą naszą zdobycz cywilizacji jaką jest kaganiec. No bo fakt, w zgodzie z naturą to nie jest i psa na pewno nie zachwyca.

Wrażliwość dzieci ma w sobie coś pierwotnego, coś czego cywilizacja nas pozbawiła. Trochę to smutne....Trochę piękne :-)