Dzieci wiedzą lepiej… co z tym przedszkolem.
Poranek. Czas do przedszkola. Kolejny raz od miesiąca słyszę „Czy dzisiaj jest sobota? Ja nie chcę do przedszkolaaaaa!!!”. Płacz. Krzyk. A przecież to nie jest pierwszy dzień, ani nawet piąty czy piętnasty. To już dwa lata w żłobku i pół roku w przedszkolu. Po dwóch adaptacjach przebytych z uśmiechem i bez jednej łzy. Co się nagle stało? I co z tym zrobić?
Żal mi było synka mojego, bo widziałam ewidentną tęsknotę za dłuższym pobytem w domu, z mamą i tatą. Ale co tu zrobić? Problem rzeczywiście był, bo odkąd poszedł do przedszkola, przestał spać w dzień, za to po 16:00 zasypiał w drodze powrotnej z przedszkola, po prostu padał z wyczerpania i często spał do rana, lub budził się, zjadał kolację, obejrzał bajkę, pobawił się z pół godziny z nami i już trzeba było kąpać się i spać. Dom jak hotel :-( Mimo tego, że wynegocjowałam sobie w pracy indywidualny czas pracy ( zaczynam pół godziny wcześniej niż moi koledzy ), mimo tego, że pracuję na 7/8 etatu i odbieram go o 15:30, nie udało mi się uniknąć sytuacji, gdy dziecko do domu wraca tylko po to by zjeść, wykąpać się i iść spać. A przecież wszystkie moje zabiegi w pracy miały do tego nie dopuścić! Gdy chodził do żłobka i spał w południe, wracaliśmy do domu o 16:00 i do 20:00 był czas dla nas. Odkąd zaczęliśmy przedszkole, zaczęły się kłopoty.
Myślałam nad tym intensywnie, ale zupełnie nie wiedziałam co począć. Żadne kombinacje spania, nie-spania, nieudane próby zaśnięcia w przedszkolu nic nie dawały. Bo moje dziecko dodatkowo to śpioch jest. Tzn, on spać nie lubi :-) Ale jego organizm bardzo, więc te 12 – 13 godzin przespać musi, aby był wyspany. A wstaje o 6:00 w tygodniu, więc łatwo obliczyć, o której musiałby chodzić spać żeby się wyspać. Tylko, że o 18:00, to on zazwyczaj dopiero budzi się z tej drzemki, na którą zasnął w drodze z przedszkola. Więc potem zanim kolacja, bajka, krótka zabawa, kąpiel, czytanie do snu to robi się 21:00, zostaje 9 godzin snu. Znowu gdy zaśnie w drodze z przedszkola i już śpi do rana, to wiadomo jaka sytuacja: zasypia w drodze z przedszkola, budzi się by znów do przedszkola iść. Samopoczucie musi być fatalne. Czasami dorośli czują się tak po niektórych imprezach, które mogły lekko wymknąć się spod kontroli: nie pamiętasz jak wróciłeś, ale nagle budzisz się w łóżku, w domu i to wcale nie po to by odpocząć, pochodzić w szlafroku do południa, o nie. Musisz wstać i znowu na imprezę. Znajome uczucie? :-) Przyznam, że mi się zdarzyło.
No więc tkwiliśmy tak w tej sytuacji bez wyjścia, a ja nie mogłam sobie poradzić z bezsilnością, która mnie ogarniała. Pierwszy raz chyba nie widziałam zupełnie żadnego wyjścia z sytuacji, poza jeszcze większym zmniejszeniem etatu, żeby go odbierać z przedszkola jeszcze wcześniej. To rozwiązanie niestety było nierealne.
Czułam, że pomogłoby synkowi mojemu, gdybym np. mogła pracować cztery dni w tygodniu, żeby jeszcze ten jeden dzień był dla nas, gdzieś w środku tygodnia, dla złapania oddechu. Czułam, że jemu po prostu brakuje równowagi między czasem w przedszkolu i w domu.
I wtedy przyszła mi z pomocą jesień… ze swoimi chorobami. Najpierw Adaś, potem ja, rozłożyliśmy się oboje i okazało się, że trzeba dwa tygodnie w domu zostać. A od pół roku, to właściwie nam się nie zdarzyła żadna choroba, wiec i nie było kiedy emocjonalnych akumulatorów naładować.
I po tych dwóch tygodniach nagle okazało się, że przedszkole jest znowu fajne, a tęsknota za rodzicami wcale nie taka wielka :-) Rano nie słyszę już „Nie chcę do przedszkola”, zamiast tego są plany co i z kim dzisiaj będzie robione. Odetchnęliśmy :-)
A ja zdałam sobie sprawę, że tego właśnie potrzebował Adaś. Potrzebował naładować baterie. Jak chodził do żłobka to średnio co dwa, trzy tygodnie lądowaliśmy w domu na tydzień, dwa z powodu choroby. I było ok. Trochę w przedszkolu, trochę w domu. Zdobyta odporność zabrała nam ten czas w domu dla siebie i to było dużym obciążeniem dla Adasia. Nie wiem co i jak będzie dalej. Czy za parę tygodni lub miesięcy znów usłyszę, że on przedszkola nie lubi i iść nie chce? Być może. Wtedy znów będą musiała kombinować jakiś czas na naładowanie baterii.
W każdym razie… gdy przedszkole nagle staje się problemem, warto zastanowić się nad równowagą. I nie warto obawiać się zrobienia maluchowi przerwy. Bardzo często czytam i słyszę rozmowy, w których pojawia się przekonanie, że jak raz pozwolisz dziecku zostać w domu, bo ono nie chce do przedszkola, to potem już zawsze będzie chciało w tym domu zostawać.
Ja nigdy tak nie uważałam. Zdarzały mi się pojedyncze dni, kiedy dotarliśmy już do sali przedszkolnej i nagle okazywało się, że moje dziecko bardzo, ale to bardzo nie chciało zostać. I widać było ewidentnie po nim, że to nie jest kaprys żaden, tylko rzeczywista jakaś trudna emocjonalnie niechęć do zostania w dużej grupie dzieci, z dala od domu. Kto nie ma takich dni? Komu nie zdarzało się brać dnia urlopu na żądanie spod drzwi biura, bo nagle okazywało się, że za nic nie jest się w stanie dziś pracować, patrzeć na te wszystkie twarze ludzi wokół, odbierać telefony i uprzejmie tłumaczyć setny raz to samo kolejnej osobie?
Ja miałam takie dni. Brałam urlop, szłam do księgarni, kupowałam dobrą książkę i siadałam w zacisznej kawiarni, z książką w ręce i gorącą kawą parującą na stoliku. Ładowałam baterie. Mojemu dziecku chcę dać to samo: prawo do tego, by w naprawdę krytycznych emocjonalnie dniach, mógł po prostu odpocząć, powiedzieć „Nie, nie chcę dzisiaj do dzieci. Chcę zacisza domowego, książki którą mi mamo poczytasz, gdy ja będę się do Ciebie przytulał, chcę samotnej zabawy w moim pokoju, nie chcę dzisiaj zderzać się z humorami i potrzebami moich kolegów, nie chcę dzisiaj dostosowywać się do zasad przedszkolnych. Emocjonalnie nie jestem w stanie dzisiaj tego znieść.” Więc mieliśmy chyba dwa, albo trzy takie dni przez 2,5 roku przygody żłobkowo-przedszkolnej. Wracaliśmy razem do domu, mimo, że Adaś już przebrany zdążył wejść do sali. Nie spełniły się żadne przepowiednie, że sobie strzelę w kolano, bo jak raz się zgodzę, to potem ciągle będzie chciał sam decydować, kiedy idzie do przedszkola, a kiedy nie. Nawet następnego dnia nie było kłopotu z tym by do dzieci iść.
Teraz po dwóch tygodniach w domu, z których w drugim właściwie mógł iść do przedszkola, ale ja nadal chora byłam, więc zapytałam, czy chce do przedszkola, czy ze mną w domu jeszcze tydzień. Wybrał dom. I po tym kolejnym tygodniu, poszedł do przedszkola z uśmiechem na ustach, z milionem planów w głowie, chętnie i ani razu nie zapytał, czy może zostać w domu.
I tak sobie myślę, że naprawdę warto brać pod uwagę potrzeby dziecka w kwestii odpoczynku od przedszkola i jeśli tylko jest możliwość by pobyć z nim w domu, pozwolić mu naładować akumulatory, to warto to zrobić :-) Nawet najbardziej towarzyski dorosły człowiek, czasami ma dosyć ludzi i marzy tylko o tym, by zostać sam w domu, poczytać książkę, obejrzeć dobry film i by nikt nic od niego nie chciał. Nawet najbardziej towarzyskie dziecko, może czasami chcieć zostać w domu tylko z mamą/tatą i po prostu pocieszyć się byciem razem, nawet jeśli mama nie bawi się tak świetnie w policjantów i złodziei jak Staś z przedszkola :-)
A jeśli nie ma takich możliwości, bo i tak często bywa ( są dni kiedy wiem, że po prostu nie mogę wziąć wolnego, chyba że to by była sprawa życia i śmierci ) to warto przynajmniej dać dzieciom zrozumienie, wsparcie emocjonalne i gdy już minie gorący okres w pracy, zadbać o naładowanie akumulatorów małego przedszkolaka.